Gotując się do katechezy…

Dziś podczas omówień praktyk usłyszałam od studenta bardzo ciekawą metaforę – pan Adam (obiecałam, że podam autora 😉  stwierdził, iż z początkującym katechetą jest trochę jak z gotowaniem… Najpierw trzeba trzymać się ściśle przepisu, czyli wzorować na kimś, kto jest doświadczony. Z czasem poznane przepisy można wzbogacać, modyfikować, aż w końcu dochodzi się do takiej perfekcji, że znane potrawy robi się już bez jakiegokolwiek wspomagania.

Świetna myśl! Od razu podkreślę, iż owym przepisem jest wzór katechety obserwowanego na praktykach (bądź innego, którego działania dane było doświadczyć). Bynajmniej nie chodzi o „przepisy na lekcje” zawarte w poradnikach metodycznych, bo o tych mam swoje zdanie (być może nawet kiedyś je wyrażę na tymże mocno kulejącym blogu). Gdyby zechcieć rozszerzyć ową kulinarną metaforę katechetyczną, można pójść o krok dalej… Każdy katecheta w miarę upływu lat, wraz z wzbogacającym się doświadczeniem, specjalizuje się w wybranym rodzaju potraw… Można to rozumieć jako specjalizację do konkretnej grupy wiekowej (pewnie każdy pomyśli, że przedszkolaki to jak cukiernia… małe słodziaki… a figa z makiem! Zawsze będę uważać, że to najwyższa szkoła jazdy! 😉 Ów rodzaj dań czy potraw to może też być… styl katechety. Jedni przemawiać będą do uczniów wspomnianą słodyczą… Jeszcze inni preferują dania na ostro, a ich charrrakter dodaje pikanterii zajęciom. Zdarzają się i miłośnicy egzotycznej kuchni. Wiadomo jednak, jak to jest z egzotyką… nie każdemu smakuje… W związku z tym odkrywcy smaków świata bywają niepocieszeni, że tak się przecież starali… czego to oni nie wymyślili.. a banda niewdzięczników w ławkach nie doceniła ich gustu…    Cóż, de gustibus non est disputandum, zatem idziemy dalej w naszym katechetycznym menu. Są tacy, którzy mimo upływu lat nie odważą się na kulinarne wariacje – nie oddalą się od przepisu ani na szczyptę – i tak do emerytury. Wreszcie trzeba dostrzec tych, którzy bezkrytycznie mieszają przepisy, przekonani, że ich zapał i wiara w to, że potrafią –  są wystarczającym gwarantem owocności potrawy zwanej szeroko katechezą (tak, tak… sprawa dotyczy zarówno szkolnych lekcji religii, jak i katechezy w parafii). Cóż… Nie trzeba nikogo przekonywać o tym, że nie jest dobrze, gdy zupa jest przesolona… Nie wystarczy też wrzucenie do garnka wszystkiego, co pod ręką, by dobrze smakowało… Jakie mogą być konsekwencje beztroskich wariacji samozwańczych szefów kuchni? Nikomu nie trzeba tłumaczyć. Podsumowując… chrońmy szeroko pojmowaną katechezę przed takimi kucharzami… 😉