Projekt wywołujący projekcje

Postanowiłam odkurzyć mój blog w związku z dyskusją, jaka rozgorzała wokół projektu zmiany rozporządzenia MEN w sprawie organizowania nauki religii. Zdarzyło mi się wypowiedzieć w tej kwestii tu i ówdzie, jednak – jak to bywa w mediach – moja wypowiedź była ograniczona liczbą znaków ze spacjami lub czasem antenowym, zatem wypowiedź „na własnym podwórku” będzie pozbawiona wszelkich ograniczeń i pozwoli mi na pełne wyrażenie myśli. Zależy mi na tym, bowiem projekt wywołuje zachwyt jednych i oburzenie pozostałych, przy czym zarówno zachwyceni, jak i oburzeni znajdują się „po obu stronach barykady”. Za szczególnie niebezpieczne uważam głosy z grona katechetów i katechetyków, szerzej zaś – osób deklarujących się jako wierzące, które w proponowanych zmianach widzą jakiekolwiek zagrożenie czy przesadę. Wobec postępującego w społeczeństwie braku umiejętności czytania ze zrozumieniem uspokajam – projekt zakłada UMOŻLIWIENIE powierzenia wychowawstwa klasy katechecie. Wbrew doniesieniom niektórych mediów – to nie jest tak, że katecheci „mają być” czy „będą” wychowawcami w sensie obligatoryjnym. Jeśli dyrekcja uzna, że dany katecheta ma wszelkie predyspozycje do tego, by nim zostać – powierzy mu funkcje wychowawcy. Ale o szczegółach poniżej 🙂

Ponieważ sprawa dotyczy trzech środowisk bezpośrednio zainteresowanych nauką religii – rodziny,szkoły i Kościoła – można omawiać zagadnienie uwzględniając każdy z tych podmiotów, co spróbuję uczynić.

RODZINA – niezależnie od swoich poglądów i wyznania w sposób oczywisty może być zainteresowana projektem zmian. Można sądzić, iż ci, którzy zapisują swoje dzieci na lekcje religii, nie będą mieli nic przeciwko temu, by katecheta stał się jednocześnie wychowawcą. I tu pierwsze zaskoczenie, ponieważ na forach, w mediach społecznościowych spotykamy się z opiniami, iż „to zbyt wiele”. Oczywiście w naszym systemie edukacji udział w lekcjach religii nie jest równoznaczny z deklaracją wiary (wszystkich, którzy w tym momencie złapali się za głowę, odsyłam na wykład z katechetyki fundamentalnej w dobrym wykonaniu lub zapraszam na priv 😉 Bardziej zrozumiałe są obiekcje rodziców, których dzieci nie uczestniczą w lekcjach religii. Obawiają się oni, iż katecheta-wychowawca będzie indoktrynował ich dzieci, przeprowadzał lekcje religii pod płaszczykiem godzin do dyspozycji wychowawcy, traktował gorzej ze względu na brak wiary czy inne wyznanie. Zastanówmy się nad zasadnością takich założeń. Każdy wychowawca ma ukształtowany światopogląd – obawiałabym się wręcz takiego, który go nie ma. Sięgając pamięcią, w jakim stopniu nasi szkolni wychowawcy wpływali na nas, na nasze przekonania? No właśnie… A na ile wykazywali oni troskę o nasze dobro, o kształtowanie nas, wpajanie pewnych uniwersalnych postaw? Tu już zdecydowanie przytakniemy. A teraz patrząc od strony rodzica – jaki mam wpływ na działania wychowawcze szkoły wobec moich dzieci? Jawność programu wychowawczo-profilaktycznego, przedstawiciel każdej klasy w Radzie Rodziców, opiniowanie podczas zebrań planów wycieczek, imprez – hmm… całkiem nieźle… Do tego możliwość odmowy udziału moich dzieci w imprezach, których charakter mi nie odpowiada – a przecież są takie imprezy! Jednym nie pasują jasełka, innym halloween i zbiórka na WOŚP! A dlaczego w szkole jest miejsce na jedno i drugie? Choćby dlatego, że szkoła jest publiczna (a nie żadna „świecka” mimo, iż niektórzy idąc w ślad za swymi marzeniami tak ją przezywają). Publiczna, zatem społeczność lokalna ma realny wpływ na to, co w tej szkole będzie się działo. Co więcej, szkoła jest instytucją wspierającą (a nie – wypierającą) rodziców w wychowaniu. Jak zaś wykazują statystyki (choćby ostatnie z roku 2015), zdecydowana większość życzy sobie wymiaru religijnego w przestrzeni szkolnej z wszelkimi tego konsekwencjami. Można tu przytoczyć jeszcze jeden argument, po który sięgano zwłaszcza w dyskusji o rzekomej świeckości szkoły i finansowaniu katechetów. Otóż społeczeństwo, z którego podatków opłacana jest edukacja (a zatem nauczanie i wychowanie dzieci), ma prawo decydować o kształcie tego nauczania i wychowania.  Decydowanie to nie ogranicza się jedynie do zapisania dzieci na lekcje religii. Wtajemniczeni wiedzą, że na ścieżce awansu zawodowego dyrektor oceniając dorobek nauczyciela (także religii), zasięga opinii rady rodziców. Wracając do kwestii projektu rozporządzenia – w uzasadnieniu MEN wyraźnie odnosi się do zapytań wnoszonych przez m.in. rodziców, którzy najwyraźniej oczekiwali tego, by katecheta również formalnie stał się wychowawcą ich dzieci. Szczególnie, iż zdarzało się, że tę zaszczytną funkcję pełnił…

I tu przechodzimy na grunt SZKOŁY. Mówiąc o wychowawstwie klasy i katechetach, można rzec, iż „na początku tak nie było”. Owszem, był zapis o tym, iż katecheta wchodzi w skład rady pedagogicznej, nie przyjmuje jednak obowiązków wychowawcy klasy. Zapis ten należy widzieć we właściwym kontekście – po wejściu religii do szkół różnie było z kwalifikacjami katechetów. Wobec nagłego zapotrzebowania bywało tak, że ktoś wpierw został zatrudniony, po czym uzupełniał kwalifikacje. Aktualnie nie ma takich sytuacji – katecheci muszą odbyć stosowne przygotowanie pedagogiczne do nauczania religii (niezależnie od tego, czy są osobami świeckimi, siostrami lub braćmi zakonnymi czy księżmi, zatem nieprawdziwe są zarzuty o braku kwalifikacji). Na przestrzeni minionych lat zmieniła się interpretacja zapisu – z rozszerzającej na zawężającą. O ile rozszerzająca dopuszczała wychowawstwo nauczycielom religii, którzy jednocześnie uczyli innego przedmiotu – choćby w wymiarze jednej godziny, o tyle w świetle aktualnie obowiązującej interpretacji zawężąjącej, tzw. „dwuprzedmiotowcy” są pozbawieni możliwości pełnienia funkcji wychowawcy klasy. Jak zauważyło samo MEN, przepis domaga się zmiany, ponieważ wśród nauczycieli religii znaczące grono to osoby świeckie, jak również nauczyciele innych przedmiotów. Co więcej, patrząc na deficyt katechetów  i liczbę uczestników studiów podyplomowych z teologii, wśród których znaczna grupa to nauczyciele innych przedmiotów, należy spodziewać się sytuacji, w których nauczyciel będący wychowawcą nagle straci swoje uprawnienia do wychowawstwa, ponieważ uzupełni kwalifikacje do drugiego przedmiotu – religii. Jawna dyskryminacja i ograniczanie praw!

Warto przy tym dostrzec pewien paradoks – w świetle obowiązującego prawa oświatowego, nie ma przeszkód, by katecheta był… dyrektorem szkoły – o ile spełni stosowne wymagania określone rozporządzeniem. Co więcej, nie jest to jedynie teoria, bo zdarzają się szkoły, na których czele stoi właśnie katecheta… Oczywiście nie brak także szkół, w których katecheci są wychowawcami – do sprawy jednak nie odnoszę się, ponieważ na tę chwilę jest to sytuacja niezgodna z prawem.

Prawo zaś jest zaskakujące w omawianej kwestii – samo posiadanie kwalifikacji do nauczania religii nie wyklucza możliwości bycia wychowawcą. Jeśli bowiem katecheta jest jednocześnie np. historykiem i uczy w dwóch szkołach, to w szkole, w której uczy historii, może objąć wychowawstwo. Nie może tego uczynić w szkole, w której uczy religii. Zaskakująca schizofrenia…

Nie jest dziś rzadkością, że katecheci uzupełniają swe kwalifikacje. Może więc zdarzyć się, że katecheta nie tylko uczy religii, ale także jest szkolnym specjalistą – pedagogiem czy psychologiem, zatem jego praca ma bezpośredni wymiar wychowawczy.

Patrząc z perspektywy szkoły, bywa tak, iż katecheta ma w szkole pełny etat lub więcej godzin, zaś inny nauczyciel, np. plastyki czy techniki pojawia się w tej szkole na zaledwie kilka godzin. W takiej sytuacji dyrekcje chętniej przydzieliłyby wychowawstwo katechecie. Wiemy doskonale, że w klasach zdarzają się sytuacje wymagające natychmiastowej reakcji wychowawcy – o ile łatwiej o tę reakcję, gdy wychowawca jest na miejscu, a nie – musimy czekać kilka dni na jego pojawienie się w pracy.

Niemożność podjęcia obowiązków wychowawcy czasem sprawia, iż inni nauczyciele postrzegają nas, katechetów jako osoby mniej obciążone – na jednym z forów nauczycielskich pojawiło się stwierdzenie, że mamy „lajtowo”, bo nie dotyczą nas liczne formalności i papierologia, zebrania z rodzicami (choć przecież mamy w ich czasie dyżury!!) itp. Co więcej – wychowawstwo to jest niewątpliwa nobilitacja, pełnienie ważnej misji, ale nade wszystko to dodatkowa praca i odpowiedzialność. Jak mawiają niektórzy doświadczeni w tej materii, „dobrze jest być wychowawcą, a jeszcze lepiej nim nie być” (Dariusz Chętkowski, BelferBlog). I o co wielkie halo? O to, że będzie możliwość zrzucenia na katechetów ciężaru, który dotąd przygniatał nauczycieli innych przedmiotów?

Ponadto katecheci – analogicznie do innych nauczycieli – realizują program wychowawczo-profilaktyczny szkoły (choć czynią to w zakresie nie kolidującym z nauczaniem Kościoła). Choćby pobieżna znajomość takich programów pozwala stwierdzić, iż zwykle dotyczą one naprawdę uniwersalnych wartości i postaw i służą ogólnie pojętemu dobru uczniów. W odniesieniu do kwestii wychowawczych pojawiało się czasem pytanie, jak katecheta-wychowawca odnosiłby się do ucznia, który jest zadeklarowanym homoseksualistą? Wiem, jak powinien się odnieść – z szacunkiem należnym każdej osobie ludzkiej. Jednocześnie pytam z ciekawości – z iloma zadeklarowanymi homoseksualistami spotkaliście się w swoich szkołach? No właśnie…

Sugerowanie katechetom („ludziom Kościoła”) braku zdolności wychowawczych czy narzucanie własnego światopoglądu siłą tym, którzy nie są osobami wierzącymi, łatwo podważyć podając jako przykład szkoły katolickie. Nie jest tajemnicą, że zarówno w Polsce, jak i w krajach Europy do takich szkół posyłane są dzieci osób niewierzących, wyznawców innych religii – właśnie ze względów wychowawczych.

Skoro już o innych krajach mowa – a przecież tak chętnie spoglądają na zachód przeciwnicy religii w szkole – należy podkreślić, iż w wielu krajach europejskich nauczyciele religii mają prawo do bycia wychowawcami. Niemcy, Włochy, Hiszpania i Portugalia… – nie dyskryminują nauczycieli religii pod tym względem. W Austrii nauczyciel uczący religii oraz innego przedmiotu- również może być wychowawcą.

Zdarza się jeszcze inny zarzut – taki, iż katecheci na godzinach do dyspozycji wychowawcy w istocie będą prowadzić swoje lekcje, a przecież nie wszyscy wychowankowie muszą być zapisani na religię. Zarzut wg mnie jest mocno naciągany, do tego w złym świetle stawia obecnych wychowawców. Sugeruje się, że takie zachowania to niemal norma. Czyżby więc obecni wychowawcy byli pospolitymi wyłudzaczami dodatków funkcyjnych, a do tego nauczycielami-nieudacznikami, którzy nie potrafią zrealizować podstawy programowej na swoich lekcjach?

Z powyższym zarzutem czasem łączy się przekonanie, iż katecheta-wychowawca dawałby wyraz swoim sympatiom i uprzedzeniom poprzez ocenę ze sprawowania. Kolejny dowód na to, że osoby zabierające głos w dyskusji często nie mają pojęcia o funkcjonowaniu dzisiejszej szkoły, a własne szkolne doświadczenia sprzed dwudziestu, trzydziestu laty czynią skarbnicą wiedzy w danym temacie. W szkołach są wyraźnie określone kryteria oceny ze sprawowania, wiele szkół ma systemy punktowe, oceny ze sprawowania są omawiane w trakcie posiedzeń rad pedagogicznych… Jeśli ktoś ma wyobrażenie katechety ukradkiem wpisującego uczniowi w dziennik ocenę nieodpowiednią – to zdecydowanie nie tak!

W przestrzeni medialnej pojawia się czasem zarzut, iż katecheci podlegają biskupowi, a nie – kuratorium. Nie do końca jest to prawdziwe stwierdzenie, bo jak swego czasu pięknie to ujął ks. prof. P. Tomasik, katecheci są zobligowani do „wierności Kościołowi i lojalności wobec szkoły”. To nawet coś więcej niż lojalność, bowiem nieprawdą jest, że tylko Kościół ma władzę w zakresie kontrolowania katechetów i ich pracy. Od strony merytorycznej owszem, bo i czemu w tym względzie miałby ich kontrolować ktoś niekompetentny? Jednocześnie katecheci podlegają nadzorowi pedagogicznemu – dyrektor ma „prawo do przeprowadzenia hospitacji i kontroli metodyki nauczania oraz zgodności prowadzonych lekcji z programem nauczania” (Źródło: https://www.experto24.pl/oswiata/nadzor-pedagogiczny/dyrektor-szkoly-sprawuje-nadzor-nad-ksiedzem-prowadzacym-religie.html?cid=K000KN ). Wielce zatroskani o wychowawczą misję szkoły przeciwnicy nowelizacji rozporządzenia martwią się to, że w razie wycofania katechecie misji kanonicznej, ów katecheta natychmiast zostaje usuwany ze szkoły. Nie do końca tak sprawy się mają… Utrata misji kanonicznej nie skutkuje bezpośrednio rozwiązaniem stosunku pracy z katechetą. Jest ona równoznaczna z utratą kwalifikacji do nauczania religii. Jeśli jednak katecheta pełni inną funkcję w szkole, umowa nie musi zostać rozwiązana. Oczywiście jeśli utrata misji kanonicznej nastąpiłaby w związku z popełnieniem przez katechetę czynu dyskwalifikującego go jako nauczyciela, należy spodziewać się, iż dyrekcja rozwiąże umowę. Sam argument nie jest jednak trafiony ze względu na możliwość zaistnienia różnych sytuacji.

Wreszcie rzecz najważniejsza, jeśli chodzi o szkołę – zmiana rozporządzenia nie odbiera mocy decyzyjnej dyrekcjom szkół. Nadal to właśnie dyrektorzy ostatecznie zdecydują, komu przydzielą wychowawstwo. A jak stwierdził jedna z dyrektorek na forum: „lepiej dać wychowawstwo katechecie, niż nauczycielowi, który nie ma do tego predyspozycji!!”.

Czas przejść do omówienia tematu z perspektywy KOŚCIOŁA… Co ciekawe, w tej optyce najwięcej uwag pochodzi od samych katechetów czy katechetyków – obaw dotyczących tego, iż katecheta, który stanie się wychowawcą klasy, przestanie należycie wypełniać obowiązki nałożone przez Kościół. Oczywiście – praca wychowawcy to dodatkowy trud, ale odwołam się tutaj do już wspomnianej decyzji dyrekcji oraz zdrowego rozsądku, jak również zapisu dającego możliwość, a nie – nakładającego obowiązek wychowawstwa. Katecheci winni angażować się w życie parafii, na terenie której działają w sposób określony m.in. przez polskie dyrektorium katechetyczne. Bądźmy jednak realistami – trudno porównywać na tym gruncie obowiązki  katechety uczącego w klasach 1-3 szkoły podstawowej, przygotowującego dzieci do pełnego udziału w Eucharystii, choćby z obowiązkami katechety uczącego na drugim etapie edukacyjnym. Różnie przedstawia się też współpraca katechetów w różnych parafiach, zatem nie jest dobrze czynić uogólnienia na przykładzie własnych jednostkowych doświadczeń.

Omawiana sprawa dotyczy nauczania religii, którego podmiotem z oczywistych względów jest Kościół, ale podmiotowy charakter posiada też szkoła i to w niej organizowane są lekcje. Z tego względu argumentów odnoszących się do katechetów jako wychowawców z perspektywy Kościoła będzie nieco mniej. Ale jest jeden w moim przekonaniu podstawowy. Wprawdzie dyskusja dotyczy katechetów, jednak zanim projekt stanie się obowiązującą regulacją prawną, skupmy się na już funkcjonujących wychowawcach. Wśród nich są przecież osoby wierzące, mniej lub bardziej zaangażowane w życie Kościoła – czasem to nasi znajomi, bliscy… Czy należy rozumieć, iż wskutek nacisków mniejszości, będą oni zmuszeni do ukrywania swej tożsamości i wieszania swego światopoglądu w pokoju nauczycielskim, zanim nie wejdą do swojej klasy na tzw. godzinę wychowawczą? Czy fakt, iż jeden czy drugi uczeń zobaczy swego wychowawcę wchodzącego w niedzielę do kościoła lub czyniącego znak krzyża przy przydrożnej kapliczce, miałby przyczynić się do odwołania z tej funkcji? Czy w ramach planowanych działań wychowawczych i inicjatyw jako wychowawcy będą mieli zrezygnować z wszelkich obchodów związanych z religią, choć są one zakorzenione w naszej kulturze? Czy wreszcie jakiekolwiek reakcje na złe zachowanie i uwagi wychowawcze skierowane przez nich do dzieci z rodzin niewierzących, zostaną okrzyknięte mianem dyskryminacji i prześladowań ze względu na wyznanie?

Pytania można mnożyć… Faktem jednak jest, że projekt zmiany rozporządzenia u wielu osób wywołuje sprzeciw i obawy o zawłaszczanie przez Kościół serc i sumień ludzkich. Być może są to ich własne projekcje i sami chcieliby tymi sercami zawładnąć…

P.S. Ponieważ możliwość komentowania wpisu jest wyłączona ze względu na hurtową ilość spamu pojawiającego się na platformie, zapraszam do komentowania na facebooku lub przysyłania wiadomości: a.rayzacher-majewska@uksw.edu.pl