Katecheta i wiewiórki

Być może niektórzy z moich obecnych lub dawnych studentów widząc powyższy tytuł przypomnieli sobie z zajęć niewinny żarcik, który celnie oddaje naszą katechetyczną rzeczywistość (doświadczyłam tego kilka razy w przedszkolu). Na wypadek, gdyby ktoś nie znał żartu, przytoczę go…

Pani pyta na religii:
-Co to jest? Małe, rude, z puszystym ogonem i skacze po drzewach?
Po chwili ciszy zgłasza się Jaś i mówi:
-Normalnie powiedziałbym, że to wiewiórka… ale jak pani pyta, to pewnie Pan Jezus…

Z podobnych względów kiedy pytałam przedszkolaki, kogo chciałyby zaprosić do wspólnego świętowania, najpierw usłyszałam, że Pana Boga, Pana Jezusa, Maryję… i w ogóle całe zastępy świętych. Dopiero dociekając, co by dzieci odpowiedziały, gdyby to samo pytanie zadała p. Jadzia (wychowawczyni), to dowiedziałam się, że chciałyby świętować z babcią, dziadkiem, ciocią…

Dlaczego w ogóle piszę o wiewiórkach i postrzeganiu katechety przez uczniów? Otóż decyzja o takim wpisie, który w istocie będzie dotyczył dydaktyki katechetycznej, pojawiła się we wtorek, gdy wracałam z przedszkola z moją „torbą o Panu Bogu”(niewtajemniczonych odsyłam do tekstu:

https://prasa.wiara.pl/doc/1143975.Torba-o-Panu-Bogu-czyli-o-pomocach-katechetycznych

W owej torbie niosłam ostatnio (co mogli zobaczyć znajomi użytkownicy Facebooka) śrubokręt, ubijaczkę, krawat, korale oraz zabawkę pet shopa i książkę dla dzieci. Cóż było tematem prowadzonych przeze mnie zajęć? Rodzina! Taka normalna – mama, tata, dzieci… (było zatem wpychanie w role, bo krawat miał kojarzyć się z tatą, a ubijaczka z mamą – choć w jednej grupie dziecko stwierdziło, że z ubijaczki korzystają wszyscy w rodzinie 🙂 W każdym razie taki był pomysł na punk wyjścia – egzystencjalny, co zresztą jest normą w podręczniku metodycznym dla dzieci pięcioletnich, który miałam przyjemność redagować.

Wracając do dydaktyki katechetycznej, to często podkreślam podczas zajęć, że katecheta winien na wszystko patrzeć jak na potencjalną pomoc dydaktyczną (oczywiście rozumiem, że w związku z tym katecheci (jak i w ogóle nauczyciele, a szczególnie ci uczący w młodszych klasach lub w przedszkolu) winni mieć ustawowo zagwarantowane wystarczająco duże mieszkania, by przechowywać to wszystko, co może przydać się im na zajęciach… 🙂 Jeśli bowiem na „dzień dobry” wyjmiemy z naszej „torby o Panu Bogu” przedmiot, który  wzbudzi skojarzenia uczniów z konkretnymi osobami czy miejsce, a jednocześnie będzie nie lada zaskoczeniem, to mamy większą szansę na utrzymanie uwagi. W przypadku dzieci młodszych nie bez znaczenia jest również fakt, że posługując się tym, co jest „z ich świata”, czyli znanej im rzeczywistości (także tej bajkowej), czynimy bardziej zrozumiałymi zagadnienia trudne, przewidziane w programie.

Choć w moim katechetycznym kąciku w domu jest wiele obrazków czy plansz o tematyce religijnej, to nie wyobrażam sobie ograniczać się tylko do nich w moim nauczaniu. Oczywiście, w każdej lekcji prędzej czy później nadchodzi taki moment, w którym sięgam po nie. Jednak zanim to nastąpi, wpierw analizuję z dziećmi ich doświadczenia i staram się wydobyć jak najwięcej znanych im treści, które uprzystępnią mój późniejszy przekaz o Bogu. Poza względami dydaktycznymi, sięganie po niekonwencjonalne środki pomocnicze, pobudza kreatywność samego katechety (i nie dotyczy to tylko kobiet, które – jak wiemy – z niczego potrafią zrobić zupę, sałatkę i awanturę 😉

Ileż razy ratowały mnie na zajęciach przedmioty, które odnalazłam w zasięgu wzroku w sali przedszkolnej! Kiedyś np. w sposób zupełnie nieplanowany, lalka barbie i przyjaciółki stały się bohaterkami opowiadania poprzedzającego przekaz treści nt. Ostatniej Wieczerzy. Nie miałam ilustracji do opowiadania, a przecież wspieranie opowiadań poglądem jest zalecane w pracy z dziećmi.

Mimo współczesnych tendencji do stosowania nowoczesnych technologii w nauczaniu religii, przyznaję, że komputer rzadko towarzyszy mi w przedszkolu (bynajmniej nie dlatego, że kiedyś przedszkolak na widok mojego fuksjowego laptopa stwierdził, że też ma w domu taką zabawkę…). Zabieram go gdy np. nie mam na płycie piosenki, którą chcę wykonać z dziećmi, a ponieważ w moim życiu minęłam się ze zdolnościami wokalnymi, wolę wesprzeć się śpiewem tych, którzy potrafią to robić. Sporadycznie wykorzystuję króciutkie filmy – może przez to, że w salach nie mam rzutników.  Jednak i bez nich uważam, ze radzę sobie nie najgorzej, a nade wszystko nieustannie poszukuję sposobów i środków, które ku wielkiemu zaskoczeniu dzieci, pomogą im przyswoić nowe prawdy o Panu Bogu.

Ilekroć na zajęciach poruszam kwestię środków dydaktycznych lub przygotowuję owe środki pakując się do przedszkola, z radością przypominam sobie znane z czasów studiów słowa, że w nauczaniu religii (a w zasadzie szerzej patrząc – w katechezie), punkt wyjścia może być dowolny, ale ważne, by punktem dojścia był Pan Jezus. Podobna zasada odnosi się do wykorzystania filmów, książek, piosenek w katechezie i nauczaniu religii. Ważne, by katecheta sam wiedział, dlaczego sięgnął akurat po taką książkę, film czy piosenkę (krawat, śrubokręt, ubijaczkę, korale…). Zwykle będzie to wiedział, kiedy sam to wymyśli. Analogicznie – warto zawczasu przejrzeć środki dydaktyczne proponowane w poradniku metodycznym, by nie okazało się, że przyniesiemy coś, co nam zasugerował autor poradnika, po czym dzieci pytają: po co to przynieśliśmy? – i sami zaczynamy zastanawiać się nad tym… Wierzę, że każdy autor podręcznika metodycznego czy konkretnej jednostki lekcyjnej opracowanej w tymże podręczniku ma jakiś pomysł na lekcję i nieprzypadkowo proponuje zastosowanie określonych pomocy dydaktycznych. Gorzej, jeśli te pomoce zaczynają nam przeszkadzać i nie wiemy, co z nimi zrobić…

Wracając jednak do kwestii książek, filmów, piosenek popularnych – można odnieść do nich to, co ktoś powiedział o utworach literackich, że w zasadzie każdy z nich może być wykorzystany teologicznie, bo każdy w jakiś sposób mówi o człowieku albo przez człowieka został napisany. Skoro jednak podjęłam wątek literatury, to może warto poświęcić jej osobny wpis? Szczególnie, że to bliski mi temat – w końcu był tematem mojej rozprawy doktorskiej! Ale o tym następnym razem…

Póki co – pamiętajmy, by nie być jak pani od religii u Jasia z dowcipu. Niech po naszych lekcjach nikt nie ma wątpliwości co do tego, że małe, rude z puszystym ogonem to są wiewiórki. A mówiąc o Panu Bogu i prowadząc do Niego sięgajmy po różnorodne środki i pomoce dydaktyczne- choćby po atlas wiewiórek…

 

 

Możliwość komentowania jest wyłączona.