Tytułowe stwierdzenie nawiązuje do słów, które krążyły w mojej głowie, gdy wracałam z przedszkola w miniony wtorek. Dopiero w domu wyszukałam tę myśl w oryginalne, a brzmi ona „Wybierz pracę, którą kochasz, a nie będziesz musiał pracować nawet przez jeden dzień w swoim życiu”. Słowa te miał wypowiedzieć Konfucjusz, a ja przyznaję mu słuszność 2498 lat po odejściu filozofa z tego łez padołu…
W tym tygodniu odrabiałam zaległe zajęcia, więc miałam przyjemność spotkać się z moimi Pszczółkami i Słoneczkami zarówno w poniedziałek, jak i we wtorek. Nie będę idealizować i przyznaję, że czasem gdy zegar wskazuje godzinę wyjścia z domu myślę sobie „I po co mi to… przecież mogłabym sobie siedzieć beztrosko w domu*…”, jednak kiedy wracam po skończonych zajęciach, to nie mam wątpliwości, że te dwie godziny w tygodniu dają mi wiele radości i…ubogacają mnie 🙂
*Niewtajemniczonym wyjaśnię, że moją podstawową pracą jest etat w UKSW, a w przedszkolu uczę religii, bo… lubię!
Z czego wypływa radość związana z pracą w przedszkolu? Długo by pisać, zatem spróbuję streścić w kilku punktach 🙂
- Praca w przedszkolu jest realizacją mojego powołania – zdecydowanie tak! I choć kiedyś sądziłam, że moja katechetyczna przyszłość upłynie w liceum, na zażartych dyskusjach z młodzieżą i na przekonywaniu nieprzekonanych… Życie jednak potoczyło się inaczej i we wrześniu minie 15 lat od dnia, w którym rozpoczęłam pracę katechetyczną w przedszkolu. To zresztą wyraźnie pokazuje, że jest Ktoś, kto zna nas lepiej niż my sami siebie znamy, a ścieżki, którymi nas prowadzi, są tymi właściwymi 🙂 Dziś patrząc wstecz wyraźnie dostrzegam, jak przez minione lata doskonaliłam się w tej sztuce (każdy, kto pracuje z dziećmi przyzna, że to sztuka i trzeba być nie lada artystą! 🙂 Bez fałszywej skromności mogę przyznać, że uważam siebie za specjalistkę od katechezy dzieci – zarówno w zakresie teorii, jak i praktyki (aby nie było tak bardzo nieskromnie to dodam, że i inni za takową mnie uważają 😉
- Doświadczenia zdobyte w przedszkolu wykorzystuję w pracy wykładowcy – wielokrotnie powtarzałam, że odkąd zaczęłam pracę w UKSW starałam się nauczać religii w przedszkolu (lub szkole) choćby w najmniejszym wymiarze. Dzięki temu czuję się bardziej wiarygodna i kompetentna dla moich studentów, skoro to, o czym mówię, nie jest jedynie wiedzą zdobytą z książek, ale czymś, co sama przeżyłam, zaobserwowałam, usłyszałam… Zajęcia z dziećmi dostarczają mi także różnych anegdotek czy przypadków, które potem mogę opowiadać studentom w ramach zajęć. Wreszcie nie wyobrażam sobie napisania podręcznika do religii, gdybym uprzednio nie poznała dzieci – tego, co lubią, czego nie lubią, jak reagują na rozmaite metody i środki dydaktyczne… Znajomość dzieci w wieku przedszkolnym oraz ich potrzeb jest pomocna także w innych działaniach podejmowanych przeze mnie – zarówno naukowych, jak i pozostałych związanych z pełnionymi przeze mnie funkcjami.
- Religia w przedszkolu to wyżyny teologii – być może to stwierdzenie pojawiało się już w moich poprzednich wpisach, ale mądrych rzeczy nigdy za wiele, więc powtórzę – nie mają racji ci, którzy twierdzą, że dzieciom w przedszkolu wystarczy powiedzieć cokolwiek i będzie dobrze!!! Proszę nie dać się zwieść – przedszkolaki z natury dociekliwe, układające sobie w głowie każde słowo, które do nich dociera, potrafią zadać nam pytanie, nad którym mogłyby pochylać się najtęższe umysły teologiczne 🙂 Przytoczę mój ulubiony przykład, mianowicie pytanie sprzed kilku lat zadane przez chłopca w tzw. zerówce: kto tak naprawdę jest starszy: Jezus czy Maryja? 🙂 Wszystko, co zostanie powiedziane w przedszkolu, dzieci traktują niezmiernie poważnie, dlatego absolutnie nie do przyjęcia są próby „zbywania” przedszkolaków opowiastkami, które nie mają potwierdzenia w nauczaniu Kościoła – nie wolno powiedzieć niczego, co by miało być za kilka lat odwołane. I oczywiście nie wolno okłamywać dzieci historyjkami o tym, że w niebie będzie można jeść tyle ciastek i pić tyle coli ile będzie się chciało, a brzuch nie będzie bolał… (niniejszy opis nieba nie jest moim wymysłem, a został przedstawiony dzieciom w pewnym przedszkolu przez moją umiłowaną poprzedniczkę… 😉
- Praca z dziećmi uczy pokory – choćby przez to, że możesz mieć tyle tytułów i stopni naukowych, że ci się nie zmieszczą w jednej linijce (zwłaszcza gdy masz podwójne nazwisko… 😉 , a i tak czasem zaliczysz wpadkę – dobierając niewłaściwe słowo, zadając niepoprawnie pytanie, myląc gesty do odśpiewywanej piosenki lub najzwyczajniej w świecie zapominając o czymś, co miałeś zrobić, przynieść, opowiedzieć… Jeden z moich ulubionych przykładów pochodzi z zamierzchłej przeszłości, gdy podsumowując jakieś zagadnienie powiedziałam do dzieci „zobaczcie, jak to dobrze, że…” i w tym momencie przerwał mi Damian – największy łobuziak z grupy pytając: „Co mamy zobaczyć, jak pani nic nie pokazuje?”. Drugi przykład będzie znacznie świeższy, bo sprzed dwóch dni. W pewnym momencie dzieci siedząc na dywanie zaczęły urządzać sobie pogaduszki mimo wcześniejszego uciszania tego czy owego. Zapytałam więc z zaniepokojeniem: „Czemu tak rozmawiacie?” i usłyszałam rozbrajająco szczerą odpowiedź: „Nie wiemy”. W pracy z dziećmi warto zachować dystans – do siebie, ale i do tego, co słyszymy. Dzieci są tylko dziećmi, więc bez większych oporów wypowiadają czasem to, co myślą – a to nie zawsze jest miłe dla nas. Obrażanie się na takie słowa byłoby najgorszym rozwiązaniem i potwierdzeniem, że nauczyciel ma niewielkie pojęcie na temat dzieci. Kiedy więc czasem na „dzień dobry” słyszę czasem pojękiwanie jakiejś marudy „O niee…. nie lubię religii!” – z uśmiechem odpowiadam: „A ja lubię!” i nie wdaję się w dalszą dyskusję. Podobnie ostatnio, gdy usiadłam już przed dziećmi, jeden z malkontentów zawołał: „O nie, o nie, o nie….”, pierwszą reakcją, która przyszła mi na myśl była odpowiedź w tym samym stylu „O tak, o tak, o tak!” – co rozbawiło samego malkontenta 🙂 Oczywiście bywają sytuacje, w których nic nie pomoże i możemy spotkać takich, którzy „posłuchają nas innym razem…” 🙂 Trzeba wówczas pogodzić się z tym, że spotykając dziecko przez godzinę w tygodniu, do tego w grupie ponad 20 innych dzieci, nie zawsze jesteśmy w stanie do niego dotrzeć – co nie oznacza, że nie powinniśmy próbować.
- Pracując w przedszkolu…stajesz się jak dziecko – czyż nie do tego jesteśmy wezwani? Maria Konopnicka miała twierdzić, że nie przychodzi uczyć czy bawić dzieci, ale przychodzi z nimi śpiewać. Analogicznie katecheta przychodzi do przedszkola śpiewać z dziećmi, tańczyć, rysować, modlić się – z nimi, a nie: jedynie nadzorując to, jak one wykonują polecenia. Niezwykle piękne jest też, że śpiewając czy tańcząc z nimi nie musisz być „voice of Poland” czy „dancing with stars” – minimalne zdolności i maksymalny zapał wystarczą, by zachwycić dzieci (wiem, bo sprawdziłam… 😉 Po latach pracy w przedszkolu widzę własne postępy na gruncie komunikacji z najmłodszymi, swoistego „zniżania się” (w jak najlepszym znaczeniu) do ich potrzeb i oczekiwań. Umiejętność wczuwania się, naśladowanie reakcji dzieci, do tego szczypta aktorstwa i np. udawanej naiwności – to niewątpliwie zdolności przydatne w tym fachu. Podczas jednej z konferencji, gdy mówiłam o wartości zabaw ruchowych i słownych w nauczaniu religii, jedna z pań stwierdziła, że to ryzykowne tylko się bawić, skoro mamy mówić o Panu Bogu, a to przecież poważne sprawy. Owszem, sprawy są najwyższej wagi, ale i zabawa jest traktowana przez dzieci niezwykle poważnie, o czym przekona się każdy, kto np. nie przestrzega reguł zabawy. Jednocześnie nauka przez zabawę w przypadku dzieci przynosi bardzo dobre efekty. Jasne jest, że zabawa towarzyszy przekazowi treści, poprzedza go lub następuje jako swoiste zastosowanie życiowe nowej wiedzy. Jeśli jednak ktoś ma jakiekolwiek wątpliwości co do zasadności zabawy w nauczaniu religii w przedszkolu, to dla dobra swojego i przedszkolaków powinien poszukać sobie pracy w innej placówce. Na potwierdzenie moich słów przychodzi mi na myśl przykład z ostatnich zajęć – dzieci miały za zadanie w parach na określony sygnał powiedzieć sobie coś miłego, zrobić dobrą minę lub gest. W jednej parze dzieci przytuliły się, więc sądziłam, że to jest ich wspólnie ustalony gest i chciałam przejść dalej, gdy jeden z chłopców stojących w tej parze wykrzyknął: „Jeszcze mój gest!” – okazało się, że chciał powiedzieć koledze „bardzo cię lubię”. Czyż nie urocze? 🙂
- Zajęcia w przedszkolu poprawiają humor – zdecydowanie tak! Po pierwsze – kiedy nawet idziesz do przedszkola i niesiesz bagaż swoich spraw, nie zawsze łatwych i przyjemnych, musisz zostawić go w szatni, by nie odreagowywać na dzieciach (to zresztą dotyczy pracy na każdym etapie edukacyjnym). Kiedy jednak widzisz przed sobą uśmiechnięte przedszkolaki, jak nie dają ci przejść do krzesła lub wyciągają ręce, by się przytulić – naprawdę trudno nie uśmiechnąć się. Już nie wspomnę o wszystkich komplementach (Marcel ze Słoneczek niemal na każdych zajęciach powtarza, że mam ładne okulary, a przedwczoraj jego koleżanki z grupy z zachwytem wystawiały nóżki chwaląc się, że one też mają różowe rajstopki… 🙂 ). To oczywiście drobiazgi, ale tak miłe, że trudno pozostać wobec nich obojętnym. Jednocześnie w człowieku narasta chęć odwzajemnienia życzliwości i następuje „wymiana dobra”. Poprawianie humoru odbywa się nie tylko za sprawą miłych słów wypowiadanych przez dzieci – czasem to „małe sukcesy”, które dla nauczyciela są równoznaczne z mistrzostwem świata, gdy na przykład grupowy rozrabiaka słucha z zainteresowaniem lub dziecko, które do tej pory zwykle milczało, zgłosiło się do odpowiedzi dwa lub trzy razy. Nie sposób nie wspomnieć zaskoczenia, jakie wywołała we mnie ostatnio pięcioletnia Michalinka, której imię najczęściej wypowiadam przywołując ją do porządku. Tym razem zarządziłam dla niej oklaski, bo odmówiła z pamięci bez zająknięcia „Pod Twoją obronę”. Staś mówił razem z nią, ale pod koniec troszkę mu się mieszało… ona jednak była bezbłędna.
Oglądając się na minione lata mojej praktyki katechetycznej, mogłabym przytoczyć jeszcze wiele przykładów, jednak nie to miałam na celu. Dziś 14 lutego – dzień najczęściej kojarzony z dniem zakochanych. Ja zatem postanowiłam króciutko opisać to, co kocham. I właśnie dlatego, że kocham to co robię, nie przepracowałam w życiu ani jednego dnia 🙂
P.S. Aby moi drodzy Studenci nie czuli się pominięci niniejszym oświadczam, że praca wykładowcy w UKSW i WSD SAC to moje równorzędne wielkie miłości zawodowe 🙂