Wprawdzie ani zegar nie pokazuje tej godziny, ani w powszechnym odbiorze zwrot nie jest znany tak jak przysłowiowa „za pięć dwunasta”, ale moja czternasta nie jest przypadkowa. Dziś właśnie o godzinie 14.00 zostaną podane wyniki rekrutacji na Wydziale Teologicznym UKSW. Jedną ze specjalności, na które zgłosili się kandydaci, jest specjalność nauczycielsko-katechetyczna. I właśnie w związku z tym jestem zarówno pełna nadziei, jak i pełna obaw…
Któż nowy zasili szeregi naszej specjalności? Z jakich motywów wybrał właśnie tę specjalność? Czy zdążył odczuć powołanie katechetyczne i ono popchnęło go w tym kierunku, a w zasadzie na kierunek – teologię?
Odpowiedzi na te pytania są niezwykle istotne. Od nich bowiem zależy, jakich w przyszłości będziemy mieć katechetów. Często powtarzam, że marzy mi się monitoring obejmujący wszystkich nauczycieli, by realnie móc oceniać ich wiedzę, umiejętności i kompetencje – bynajmniej nie na potrzeby sylabusów. Przecież to właśnie oni stają przed dziećmi i młodzieżą i kształtują ich w obszarze odpowiadającym nauczanemu przedmiotowi! Zwykle na pierwszych zajęciach, które mam ze specjalnością katechetyczną bądź studentami innych specjalności, którzy realizują w ramach studiów przygotowanie katechetyczno-pedagogiczne stwierdzam, iż jeśli ktoś myśli o pracy katechetycznej jako zabezpieczeniu przed bezrobociem, to niech lepiej poszuka sobie innego koła ratunkowego. Katecheta bez powołania – z przypadku, braku pomysłu na siebie czy wspomnianego strachu przez brakiem pracy – nie będzie dobrym katechetą. Owszem, może wywiązywać się z poleceń zarówno dyrekcji, jak i księdza proboszcza, może wspinać się po kolejnych stopniach awansu zawodowego, ale jednocześnie jest duże prawdopodobieństwo, że prędzej czy później zasili szeregi frustratów narzekających na pracę, na uczniów, podręczniki i programy, a nawet nauczanie religii w szkole, bo przecież obiło mu się gdzieś o uszy, że „w salkach katechetycznych to było co innego… był klimat…”.
Przed każdym nowym witanym rocznikiem powracają te obawy. Ale jednocześnie jest nadzieja! Nadzieja na to, że spotkam pasjonatów, wspaniałych ludzi z zapałem, kreatywnych, gotowych do pracy – takich, którzy choćby zaraz chcieliby pójść do szkoły, zaskoczyć, zadziwić… I nie własną mądrością, talentem czy urodą, ale nauką Jezusa, bo do tego jako katecheci jesteśmy wezwani. Owszem, nasze zdolności odgrywają w tym niebagatelną rolę, ale nie możemy zapomnieć, w jakim celu zostaliśmy postawieni przed uczniami.
Nadzieja nie gaśnie, bo przecież wiem, że są tacy ludzie – odkąd pojawiłam się w UKSW przekonałam się na własne oczy. Niektórzy już sprawdzili się w szkole, inni od września zaczną swoją katechetyczną przygodę… A ja – już tęsknię za tymi, których spotkam w październiku i powiem więcej, co myślę o katechezie i katechetach… 😉