Na wstępie wyjaśniam, iż dwa pierwsze terminy zawarte w tytule nie są przypadkowe – rzecz będzie o katechetycznych inspiracjach ks. Walentego Gadowskiego i właśnie w jego „Wspomnieniach katechety” wiele razy znajdziemy określenie „wyborne” dla czegoś, co zachwyciło ks. Gadowskiego. Z kolei „katecholog” to – jak mniemam – inaczej katechetyk. W taki sposób ks. Gadowski nazwał ks. dr. Józefa Krukowskiego, współpracownika w „Dwutygodniku Katechetycznym”.
Tuż po rozpoczęciu lektury „Wspomnień katechety” W. Gadowskiego postanowiłam wynotować sobie ciekawe myśli katechetyczne. Dość szybko okazało się, że musiałabym przepisać niemal całą książkę… Chcąc jednak upowszechnić nieprzeciętną refleksję katechetyczną tej postaci, zdecydowałam się przygotować kolejny wpis, w którym nie zabraknie cytatów. Oczywiście niezależnie od niniejszego tekstu, w miarę możliwości zachęcam do sięgnięcia do książki – uważam ją wprost za lekturę obowiązkową dla katechetów (obecnych i przyszłych). Oczywiście należy pamiętać, że przeszło stulecie, jakie dzieli nas od ks. W. Gadowskiego i jego praktyki katechetycznej, jest nie bez znaczenia – nasze nauczanie religii z różnych względów nie zawsze da się poprowadzić według wskazań tego wybitnego katechetyka, bo i inne mamy cele, założenia programowe i okoliczności naszej pracy.
Pierwsze spostrzeżenie dotyczy rodzin – chyba każdy z nas widział grafiki, na których rodzina nawet przy stole nie odrywa wzroku od telefonów czy innych urządzeń. Tymczasem jak było dawniej? „Wieczorami zatem wykonywano jakąś pracę rękami – ręczną, na przykład łuszczono groch i prowadzono długie pogawędki, często na tle religijnym lub patriotycznym. Zbliżały one bardzi do siebie członków rodziny, sąsiadów i służbę” (s. 25-26).
Czytając wspomnienia ks. W. Gadowskiego nie mogłam wyjść z podziwu dla jego uważności i wychwytywania w rozmaitych sytuacjach nauk dla siebie bądź dla innych, jak choćby podczas nabożeństwa: „kapłan odmawiający po polski modlitwy na przemian z ludem klęczał nie przed środkiem ołtarza, jak zwykle, lecz z boku, po stronie Ewangelii, zatem – lecz zwykle – zwrócony twarzą ku przeciwległej bocznej ścianie prezbiterium nieco nawet w stronę ludu. Pomysł ten okazał się bardzo fortunnym, bo głos odbijał się od ściany i dochodził wyraźnie do uszu wszystkich wiernych (…) Jakiż bowiem pożytek z modlitw, których lud nie słyszy? Z równą korzyścią można by je odmawiać po francusku lub po chińsku” (s. 30-31). To ciekawe spostrzeżenie także dla katechetów w szkole – czy aby stoimy w takim miejscu lub czy mówimy w taki sposób, by wszyscy uczniowie rozumieli nasze słowa? Jak potem możemy rozliczać uczniów z tego, czego nie usłyszeli?
Ks. W. Gadowski zwracał uwagę również na dyscyplinę w klasie – jak twierdził, „wszelki trud i najgruntowniejsze opracowanie lekcji pójdą na marne, gdy się nie umie utrzymać porządku: (s. 45). Słowa warte przypomnienia zwłaszcza dziś, gdy – jak często słyszymy lub przyznajemy – uczniowie są coraz trudniejsi. Absolutnie nie chodzi o to, by teraz w formacji katechetów – czy to podstawowej, czy permanentnej – skupić się na rozmaitych „sztuczkach” czy „sposobach” na uczniów, lekceważąc przygotowanie merytoryczne. Warto jednak z większym zainteresowaniem spojrzeć na owo dyscyplinowanie klasy – cóż bowiem z tego, że będziemy mieć wiele mądrych i ważnych rzeczy do powiedzenia, jeśli uczniowie nie dadzą nam dojść do głosu?
„Nigdy urazu ku uczniom do serca nie dopuszczaći nie wytwarzać nawet pozoru jakiejś mściwości” (s. 47) – przytaknie ks. Gadowskiemu każdy, kto podczas swojej uczniowskiej kariery doświadczył ze strony nauczyciela swoistej mściwości. Jesteśmt tylko ludźmi, więc nie poradzimy nic na to, że jeden czy drugi uczeń zyska naszą większą sympatię, a widząc puste krzesło innego oddychamy z ulgą – albsolutnie jednak nie może to mieć przełożenia na nasze traktowanie pierwszego i drugiego. Szczególnie ci uczniowie, przez których zostaliśmy mocniej doświadczeni często potrzebują troski i serdeczności, bo złych emocji już mają pod dostatkiem.
Ilekroć dowiadujemy się, dla ilu uczniów mamy przygotować dostosowania wymagań edukacyjnych, być może myślimy o tym, jak bardzo bylibyśmy w stanie im pomóc, gdyby… nie było tych uczniów tak wielu. Albo w ogóle… gdyby klasy były mniej liczne. To jeden z powodów nieskuteczności wychowawczej, na które wskazywał ks. Gadowski obserwując księży katechetów: „nieraz potem zastanawiałem się, dlaczego katecheci na ogół nie zajmowali się młodzieżą, jak ojciec duchowny zajmował się nimi, gdy byli klerykami? (…) Powód widzę w urzędowym, a nie kościelnym pojmowaniu stanowiska z jednej strony, a z drugiej strony w przepełnianiu klas utrudniającym bardzo diagnozę dzieci” (s. 52). Drugi z powodów jest też nie bez znaczenia – także dla świeckich katechetów. Jeśli bowiem ktoś zapomni o swojej misji katechetycznej, swoim posłaniu przez Kościół do nauczania i wychowania, to też jest ryzyko, że zabraknie w relacji katecheta-uczeń pewnej specyfiki, inspirowania się naszym Jedynym Nauczycielem. Na temat owej
„urzędowości” pisał jeszcze w innym miejscu przyznając: „jako kleryk nie marzyłem o katecheturze, ale postanowiłem ogólnikowo wyzuwać się jako ksiądz ze sztywnej urzędowości i duszą zbliżać się do dusz podwładnych” (s. 54).
We wspomnieniach ks. W. Gadowskiego nie zabrakło innego wskazania, które my możemy wcielić w sposób nieco zmodyfikowany. „Katecheta powinien na początku roku szkolnego wynotować sobie z katalogów szkolnych personalia uczniów i ich klasyfikację (…). Bierze udział chętnie w wycieczkach i w zabawach uczniów, bo wtenczas najlepiej ich pozna i na niejednego wpłynie korzystnie. Wielką wagę przywiązuje do osobistych rozmów z uczniami.W tym celu wyznaczy sobie na każdy dzień trzech do pięciu uczniow licząc się z tem, że niektórych będzie musiał częściej wzywać” (s. 53). Jak możemy przenieść te wskazania na nasze realia? Zamiast przeglądania katalogów – choćby poprzez udział w posiedzeniach rad pedagogicznych, na których możemy dowiedzieć się więcej o niektórych uczniach (lub potwierdzić to, czego domyślaliśmy się). O doniosłości przebywania z uczniami na wycieczkach, dyżurach itp. chyba nie trzeba nikogo przekonywać 🙂 Co jednak istotne, to w tych rozmowach z uczniami katecheta „zapytuje o rodziców i krewnych, bada co uczniowi w szkole się podoba, a co jego smuci, a może nawet przeraża. Nie będzie jednak pozorował za przyjaciela uczniów, kosztem powagi innych profesorów” (s. 53).
Nie jest tajemnicą, że dobry punkt wyjścia podczas lekcji religii wiele znaczy – doświadczał tego również ks. W. Gadowski, wielki modyfikator metody monachijskiej „Ilekroć rozpocząłem naukę katechizmu od opowiadania biblijnego, czy życiowego lub od poglądu liturgicznego, nauka szła łatwo” (s. 67).
Podczas wykładów z katechetyki słyszmy czasem, że mamy znać teologię, ale głosić kerygmat. Podobne stanowisko przedstawiał ks. W. Gadowski, upominając poniekąd katechetów, by swą misję pełnili świadomi konsekwencji „pamiętamy, że przy szkolnej nauce religii rozchodzi się nie o wyrabianie teologów, lecz o przysposobienie do życia religijnego. Overberg [niemiecki duchowny, pedagog] każe zatem sobie nadto wspomnieć podczas lekcyj, że zdamy z niej sprawę na Sądzie Bożym, oraz że św. Aniołowie Stróżowie dzieci wzywać będą kary Bożej na katechetę, który sobie sprawę bagatelizuje” (s. 68).
Podobnie jak czasem każdy z nas, podobnie jak niegdyś diakon Deogratias żalący się św. Augustynowi, tak i ks. W. Gadowski miewał „gorsze dni” w swej działalności katechetycznej. Cóż wtedy robił? „Widząc brak sukcesu, powtarzałem: „Dobrze mi, Panie, żeś mię upokorzył” i pocieszałem się przeświadczeniem, że Bóg nie wymaga od nas owoców, ale samej pracy. czy my wiemy, kiedy zasiew nasz i jaki plon wyda?” (s. 69).
Powszechnie wiadomo, że „repetitio est mater studiorum”. Jak skorzystać z tej prawidłowości w nauczaniu religii? „Przekonałem się, że nie wystarcza jednorazowe opowiadanie zdarzenia biblijnego (…) zdecydowałem się więc opowiadać rzecz dwa razy: najpierw obszernie we formie parafrazy, w którą wplątałem wiele potrzebnych wyjaśnień, a drugi raz w formie Biblijki szkolnej” (s. 69). To cenne wskazanie zwłaszcza na dziś, gdy niektóre dzieci nie miały okazji usłyszeć wielu fragmentów biblijnych, ponieważ rodziny nie chodzą do kościoła, więc nawet niedzielne czytania i Ewangelie nie są powszechnie znane.
Co do samego opowiadania, ks. W. Gadowski również nie szczędził szczegółowych wskazań, których nie powstydziłby się żaden specjalista od sztuki opowiadania. „Unikałem imiesłowów i zaimków, a mowe uboczną zastępowałem wszędzie mowa wprost, jak najwięcej poglądowo. Przede wszystkim starałem się uwidocznić myśli i pobudki, jakie mogły kierować osobami biblijnymi, oraz przeszkody i pokusy, jakie wypadło im zwalczać, bo wówczas czyny ich stały się zrozumiałymi(…) Dłuższe wyjaśnienia, które przerywałyby tok opowiadania, a jednak były konieczne do zrozumienia akcji, podawałem już w przygotowaniu lekcji (…) wyjaśnieniem takim trzeba nadać formę pomocniczego opowiadania krótkiego” (s. 70).
Do dziś w nauczaniu religii wiele mówi się o potrzebie aktywizowania uczniów. Nie należy jednak aktywizacji tej rozumieć jedynie jako działań angażujących dzieci czy młodzież fizycznie bądź intelektualnie w opracowywanie treści przez pracę w grupach itp. „Błędem jest mniemanie, jakoby dzieci podczas opowiadania zachowywały się biernie. Skupiona uwaga, błyszczące oczy przejmują się głęboko treścią opowiadania. Oczywiście trzeba opowiadać w sposób konkretny i unikać zwrotów, których dzieci nie rozumieją (…) Do utrwalenia wpływu opowiadania przyczyniają się wiele obrazy ścienne, ale trzeba je w szkole omówić przy odczytywaniu opowiadania. podobną uwagę mogą również oddać ryciny w podręczniku, ale trzeba je również omówić” (s. 70-71).
Ks. W. Gadowski – jak przystało na wielkiego pedagoga – porusza także kwestię pytań. „Wiadomo, że bez pytania ogólnikowe i niejsne wprawia się ucznia w zakłopotanie. Nie odpowiada, chociaż umie lekcje, bo nie wie, o co go właściwie pytają. Możliwe są też pytania dyalektyczne, zaczynające się od „czy” pozwalają nie do namysłu, lecz do zgadywania i równają się poniekąd mowie na migi. Np. uczeń mówi „nie”, ale widząc niezadowolenie katechety zmienia się na „tak”, a katecheta nie wie, czy on rzecz rozumie. Najgorsze są pytania kategoryczne (kto, co, kiedy?), bo pobudzają do namysłu i ujawniają sposób wiedzy ucznia” (s. 69) – wspomnienia zostały zredagowane na podstawie rękopisu, więc czasem zdarzają się fragmenty niejasne… Jeśli chodzi o pytania kategoryczne i ich ocenę to sądzę, że są one „najgorsze” z perspektywy ucznia, który jest zobowiązany do udzielenia konkretnej odpowiedzi. I jeszcze dopowiedzenie ku przestrodze: „przed wizytacją biskupa radzę oswoić dzieci z naukową formą pytań, bo biskup może jej używać” (s. 80). Jak dalej wyjaśnia autor, pytania naukowe to te właśnie kategoryczne, np. „co to jest spowiedź?”. Co do wizytacji urzędowej, to ks. W. Gadowski dał katechetom jeszcze inną przestrogę: „nie radziłem wywoływać uczniów zaraz najzdolniejszych. Bywali oni często nieśmiali. Obecność dygnitarza onieśmiela ich jeszcze więcej i stąd gotowi dać odpowiedzi nieświetne. Zaglądnąwszy do katalogu i sprawdziwszy, że uczniowie ci mieli noty bardzo dobre z religii, może wizytator nabrać złego wyobrażenia o pracy katechety. Wywołajmy zatem najpierw takich uczniów, którzy sobie z niczego nic nie robią, więc wisusów, oczywiście niezbyt pilnych. Zapytajmy ich o rzeczy częściej powtarzane, a pytania najłatwiejsze rzućmy uczniom słabym, ale pilnym. Tymczasem zdolniejsi odzyskają równowagę. Widzi się to po ich spojrzeniach, po szeptaniu sobie odpowiedzi, itp. Wówczas dopiero godzi się ich zapytyać i to o rzeczy trudniejsze. Hospitacja wypadnie pozytywnie” (s. 146-147).
Kwestia poprawności zadawania pytań jest zresztą bardzo szeroko omawiana przez ks. W. Gadowskiego. Stwierdza m.in. „Dr Kellner [właśc. Kelner: http://pbc.biaman.pl/dlibra/doccontent?id=12943 ] zachwyca się pytaniami – jak? jaki? i każe się od nich rozpoczynać, a dopiero potem zapytać: dlaczego? Pierwsze wymagają oberwacji i wiernego opisu, a więc są konkretne i łatwe. Dlaczego? jest pytaniem pretensjonalnym, popierającym subiektywne pojmowanie sprawy. Dlaczego? onieśmiela lękliwych, a blagierom pozwala wykręcić się sianem” (s. 80).
„Logika uczy, że pytania negatywne obejmują zakres niezbyt szeroki, a za to niejasny i niedokładny, więc zastępujemy je pytaniami pozytywnymi” s. 80) – dlatego zamiast pytać „czy nie opuściłem Mszy św. w niedzielę” autor radzi dociekać „ile razy opuściłem Mszę św. w niedzielę”.
Dalsze wskazania spotkamy i dziś w podręcznikach i na zajęciach z dydaktyki: „oczywiście w pytaniu nie powinno być ani jednego wyrazu, którego by uczeń nie rozumiał. Stawiamy pytanie całej klasie, bo uczymy całą klasę. A więc najpierw postawmy pytanie, a potem dopiero wywołajmy ucznia, który ma odpowiedzieć. Wówczas każdy uczeń będzie oczekiwać, że może być wywołany i każdy przygotowuje odpowiedź. Uczniów z ostatnich ławek trzeba pytać najczęściej, aby ich pobudzić do uwagi” (s. 80).
Wreszcie ks. W. Gadowski świadom tego, jak istotne są pytania w procesie katechetycznym, przestrzega przed ich nadmiernym mnożeniem: „Jeżeli wykład nuży uczniów, to nierównie więcej nuzy długi szereg pytań. Ze znużenia wyniknie zmniejszenie i rozproszenie uwagi, wskutek czego uczniowie będą dawali odpowiedzi coraz gorsze (…) Przez pytania rozwijamy rozum, ale niewiele wpływają one na serce, a o życiu religijnym i etycznym czynniki emocjonalne znaczą bardzo wiele. Najlepszą formą nauczania jest dyalog, czyli rozmowa z uczniem, przeplatana barwnemi opowiadaniami” (s. 81).
Jak wspomniałam na początku, bogactwo myśli katechetycznych ks. W. Gadowskiego zawarte w jego wspomnieniach jak tak wielkie, że trudno by było zmieścić je w jednym wpisie. Z tej racji będę dawkować tę przyjemność i kolejne refleksje przytoczę w kolejnym. Na koniec zaś jeszcze jeden cytat, z którym – jak sądzę – zgodzą się wszyscy katecheci: „Ewangelie są dla katechety mistrzynią nie tylko życia, ale i metody nauczania, zwłaszcza gdy się zważy, że katecheta uczy nie dorosłych, jak Chrystus Pan, ale dziatwę nie umiejącą jeszcze myśleć ni mówić należycie” (s. 81).
Wszelkie cytaty pochodzą z książki: W. Gadowski, „Wspomnienia katechety”, Bochnia około roku 1950, red. naukowa A. Solak, Kraków 2001.