Blisko tydzień temu p. Barbara Nowacka ogłosiła swój pomysł zaprzestania finansowania lekcji religii przez państwo, zmiany przewidywała też w zakresie funduszu kościelnego. Z wiadomych względów odniosę się do pierwszej kwestii, która jest szczególnie bliska mojemu sercu.
Wpierw w zapowiedziach odnoszących się do konferencji prasowej pani Nowackiej i jej pomysłów mówiono o usunięciu religii ze szkół. Być może jednak owa pani w porę przypomniała sobie, że już byli ludzie domagający się takiego rozwiązania i… o osobach tych jest cicho, a lekcje religii nadal odbywają się w szkołach. Warto zauważyć, że w ogóle postulaty związane z religią w szkole często pojawiają się u osób, które niewiele są w stanie zaoferować w innych kwestiach. Można zaryzykować stwierdzenie, że na takich decyzjach chcą budować swoją popularność i zyskać sympatię części społeczeństwa.
Dlaczego jednak nie powinniśmy godzić się na propozycję zmiany finansowania lekcji religii? Przede wszystkim dlatego, że nie ma takiej potrzeby – religia JEST finansowana przez Kościół, czyli wspólnotę wierzących. To właśnie ich podatki w znacznej mierze zasilają budżet państwa. Jakakolwiek zmiana w tym względzie byłaby jawną dyskryminacją – nie dość, że płacą podatki, to jeszcze zmusza się ich do dodatkowych opłat. Co więcej – kto miałby wtedy opłacać prowadzenie lekcji religii? A co z tymi, którzy posyłają dzieci na religię i etykę bądź na nic nie zapisali?
Jeśli zaś ktokolwiek waży się podnosić argument taki, iż część społeczeństwa łoży na zajęcia, z których nie korzystają ich dzieci, lub których nawet sobie nie życzą, to zmierzamy do absurdu – czy zatem rodzice dzieci, które są zwolnione z wf-u mają domagać się refundacji? Przytoczę też przykład podany w audycji „Środek Tygodnia” w Radiu Plus (10.01.2019) – skoro niektórzy rodzice nie wyrażają zgody na badanie psychologiczne, logopedyczne dzieci i ich taką terapię w szkole, to czy pensje psychologów ma opłacać Polskie Towarzystwo Psychologiczne?
(Audycja – część 1,2,3:
http://www.radioplus.pl/program-czytaj/1214/122150/finansowanie_religii_w_szkolach_polityka_w_2019r_srodek_tygodnia_9_01_2019?fbclid=IwAR1wPGUbqc6RHyMGAaljhkfizvtlFwxz5dDz0SX_EsD2-Q8mcS2tnr03su8
Szkolne nauczanie religii aktualnie doczekało się takich regulacji prawnych, że katecheta w szkole niewiele różni się od innych nauczycieli – można wręcz powiedzieć, że jest zrównany z innymi nauczycielami w obowiązkach, z wyjątkiem podejmowania obowiązku wychowawcy. Ta decyzja nie jest jednak decyzją strony kościelnej ani ograniczeniem stawianym przez tę stronę. Co więcej, można upatrywać się w tym zapisie dyskryminowania katechetów.
Nie tylko podejmując pracę w szkole katecheta spotyka się z tymi samymi obowiązkami – analogiczne jest przygotowanie katechety do pracy. Przygotowanie pedagogiczne do nauczania religii jest zgodne ze standardami przygotowania do zawodu nauczycielskiego. Owszem, kwalifikacje nauczycieli religii określane są na drodze porozumienia KEP i MEN, jednak nie ma w nich sprzeczności względem powyżej wspomnianych standardów. Również formacja permanentna i awans zawodowy nauczycieli religii nie tylko nie różni się od awansu pozostałych nauczycieli, ale biegnie dwutorowo i nie kończy się chwilą uzyskania stopnia awansu nauczyciela dyplomowanego. Wciąż powiem podlega formacji prowadzonej przez stronę kościelną – zarówno metodycznej, jak duchowej.
Przeciwnicy finansowania religii w szkole przez państwo twierdzą, że skoro Kościół programuje lekcje religii, to niech sam za nie płaci. Może domeną środowisk lewicowych jest wypowiadanie się na tematy, w zakresie których nie ma się żadnych kompetencji. W szkole zaś ważne jest to, by założenia programowe danego przedmiotu opracowywało środowisko najlepiej znające się na tym przedmiocie. Pani Nowacka i jej podobni nie sądzą chyba, że podstawy programowe różnych przedmiotów napisali pracownicy MEN? Choć podstawa programowa wychowania przedszkolnego i kształcenia ogólnego są ogłoszone jako załączniki do rozporządzenia MEN, to oczywiste jest, że autorami poszczególnych części odnoszących się do konkretnych przedmiotów byli specjaliści z określonych dziedzin.
Poza tym treści programowe nauczania religii nie są niczym tajnym – Kościół podaje je do wiadomości Ministerstwu, nadzór pedagogiczny ma prawo weryfikować zgodność przekazywanych przez katechetę treści z programem nauczania.
W sprawie nauczycieli religii i nieprawdziwych informacji powielanych przez polityków i niektóre media, pojawiło się stosowne oświadczenie Koordynatora Biura Programowania Katechezy, ks. prof. dra hab. Piotra Tomasika:
Ks. prof. Tomasik: lekcje religii w szkole na mocy konstytucji
Kolejna kwestia, która notorycznie umyka przeciwnikom religii w szkole (czy też przeciwnikom finansowania religii ze środków publicznych) jest taka, iż nauczanie religii to nie tylko działanie Kościoła katolickiego. Są szkoły, w których jednocześnie naucza religii inna wspólnota uprawniona do tego. W praktyce najczęściej spotykamy się z lekcjami religii katolickiej, ponieważ… taka jest wola większości społeczeństwa. Tak! Nic innego jak właśnie wola społeczeństwa powoduje, że religia katolicka jest nauczana w polskich szkołach. Można analizować statystyki i wytykać, iż uczniowie wypisują się z religii; można przytaczać historyjki o tym, jak to jedna pan drugiej pani opowiadała, że syn sąsiadów wypisał się z religii… Nie zmienia to jednak faktu, że nadal większość rodziców posyła dzieci na religię. Zapewne czynią to z różnych motywów – część z nich wypisze swoje dzieci po I Komunii świętej, inni po pierwszej zadanej pracy domowej lub nieudanym sprawdzianie z religii, jeszcze inni nakażą uczęszczanie na te lekcje aż do uzyskania pełnoletności… Nie zmienia to jednak faktu, że mają prawo z sobie i Panu Bogu znanych motywów posyłać dzieci na religię – i to jest właściwe rozstrzygnięcie dla społeczeństwa demokratycznego, szanującego innych i propagującego jedność w różnorodności. W przeciwieństwie do obrońców tolerancji, którzy ową tolerancję postrzegają jako prawo do zakazywania wszystkiego inaczej myślącym… Istotnie – do tego sprowadza się wyznawana przez nich tolerancja – zakazania wszystkiego, co się im nie podoba i nie przystaje do ich światopoglądu. Zakładają przy tym dwie diametralnie różne definicje tolerancji – od ludzi Kościoła oczekują bowiem, że będą oni tolerować najróżniejsze dziwactwa, zboczenia i działania wbrew ludzkiej naturze… Brońmy więc lekcji religii przed takimi obrońcami tolerancji (i Konstytucji czytanej wybiórczo niczym Biblia przez Świadków Jehowy…)