Aby zapis celów był… celny

Okazuje się, że w Nowym Roku mój blog całkiem szybko doczekał się nowego wpisu, a to za sprawą… a jakże! katechetów 🙂 Odłożyłam zatem na chwilę milion innych spraw, które miałam do zrobienia, by „na gorąco” podzielić się pewnym spostrzeżeniem.

Być może niektórzy studenci patrzą na mnie co najmniej ze zdziwieniem, gdy na różnych zajęciach staram się przekonać ich do tego, że zapis celów lekcji uległ zmianie przed kilkoma laty, zatem dobrze by było nauczyć się zapisu tychże celów w języku wymagań edukacyjnych (więcej na ten temat w dalszej części wpisu). Bynajmniej nie twierdzę, iż umiejętność ta jest do zbawienia koniecznie potrzebna, ale na pewno winni posiąść ją ci, którzy zamierzają uczyć religii. A skoro tak, to tam, gdzie jestem odpowiedzialna za przygotowanie przyszłych katechetów, to będę oczekiwać poprawnego zapisu. Zdaję sobie sprawę z tego, że niektórzy z moich podopiecznych mogli wcześniej spotkać (lub w przyszłości spotkają) innych nauczycieli, którym „umknęła” ta zmiana, jednak proszę – zaufajcie mi…

Przechodząc do konkretów – współcześnie cele nie są formułowane tak, jak dawniej je zapisywano: „uczeń wie…, uczeń potrafi…, uczeń rozumie…”. Język wymagań oznacza konkretne wymaganie stawiane uczniowi, poprzez które jestem w stanie realnie ocenić, na ile uczeń posiadł daną wiedzę, umiejętność czy kompetencję. W miejsce powyższych czasowników (domagających się dodatkowych pytań, jeśli chcemy sprawdzić poziom wiedzy ucznia), cele lekcji zapisujemy następująco: „uczeń wymienia… wylicza… podaje przykłady… opowiada… układa… proponuje alternatywne rozwiązanie…”. Prawda, że ładniej? 🙂 Nie tylko ładniej, ale i wygodniej, ponieważ posługując się takim zapisem celów, skorelowanych z wymaganiami podstawowymi i rozszerzonymi z podstawy programowej, mamy od razu gotowe narzędzie do oceny ucznia. Jeśli zatem ów delikwent wymieni, wyliczy, poda przykłady, opowie… i zrobi wszystko inne, czego od niego wymagamy poprzez prawidłowo zapisane cele, możemy ocenić go należycie i sprawiedliwie.

Tłumacząc drogim studentom różnicę pomiędzy dawnym i obecnym zapisem celów, zachęcam do przeformułowania celu na pytanie/polecenie skierowane do ucznia:

Stara wersja, np. „uczeń wie, co oznaczały dary przyniesione przez Mędrców”

Katecheta: Czy wiesz, co oznaczają dary…?
Uczeń: Tak, wiem  (ew. „Wiem, wiem…”).

Czy w takim dialogu nastąpiła weryfikacja efektów kształcenia? Ależ skąd! Aby to się stało, musimy wydać kolejne polecenia.

To teraz nowa wersja zapisu celów: „Uczeń wyjaśnia, co oznaczały dary przyniesione przez Mędrców”.

„Katecheta: Wyjaśnij, co oznaczały dary…

Uczeń: Dary przyniesione przez Mędrców oznaczały, że Jezus jest Królem, Bogiem i Zbawicielem.”

Po takim dialogu mamy już konkretną informację zwrotną, na podstawie której możemy ocenić ucznia.

Zaproponowane wyżej rozważania przypomniały mi pewnego mojego dawnego studenta, który raczej nie był nastawiony na słuchanie, za to lubił powtarzać „Ja wiem…” i najwyraźniej twierdził, że życiowe doświadczenie zwalnia go z konieczności zdobywania jakiejkolwiek wiedzy. Miałam szczerze obawy, iż owe „ja wiem” studenta jest równie wiarygodne jak „tak, wiem” ucznia zapytanego o realizację celu lekcji. (Wszystkich, którzy zastanawiają się, jakie były losy owego studenta, informuję, że nie przyczyniłam się do uzyskania przez niego kwalifikacji do nauczania religii. Nie mówię jednak, że nie został katechetą, bo – jak doskonale wiemy, Wydział Teologiczny UKSW nie jest jedynym ośrodkiem kształcącym nauczycieli religii…).

A dlaczego w ogóle piszę o tym? Ano dlatego, że po raz kolejny znalazłam w sieci zamieszczony przez kogoś konspekt lekcji religii. Niestety, jego poziom był zatrważająco niski… Nie tylko pod względem zapisu celów – choć i one były w starej wersji. Błędy dotyczyły także zapisu pytań, które bynajmniej nie zaczynały się od partykuły pytającej. Stylistyka konspektu też pozostawiała wiele do życzenia. Z jednej strony to szlachetne, że ktoś dzieli się swoimi pomysłami z innymi, ale z drugiej – to przykre, że w dobie Internetu i mediów społecznościowych, każdy może być specjalistą w swojej dziedzinie, niezależnie od posiadanych kompetencji. Nie mam nic przeciwko temu, by każdy mógł udostępniać swe materiały pomocnicze, jednak powinno istnieć swoiste grono recenzentów czy administratorów, którzy będą  kontrolować poziom nadsyłanych materiałów i w razie potrzeby odeślą je do poprawy. Niestety, przeglądając wiele materiałów w sieci, niejednokrotnie byłam zażenowana ich poziomem…

Wielokrotnie twierdziłam, iż dziś naszym problemem nie jest brak pomocy katechetycznych – jeśli już cierpimy na brak, to DOBRYCH pomocy, jednak znacznie boleśniej odczuwamy nadmiar. Nadmiar powodujący, że niektórzy katecheci zanim zastanowią się, co mogą zrobić na lekcji i jak ciekawie o skutecznie zrealizować dany temat, szukają w necie cudzych pomysłów. Już nawet poradniki metodyczne nie wystarczą (zresztą chyba niektórzy cierpią na swoistą alergię na podręczniki i z obawy przed reakcją na alergen nawet nie biorą go do ręki, o otwieraniu nie wspomnę…).

Szczególnie bawią mnie krytyczne opinie na temat poradników metodycznych – prawdopodobnie 28 lat temu mielibyśmy podstawy do narzekania (choć nic nie zgasi we mnie wielkiego zamiłowania do starych podręczników metodycznych do serii „Bóg z nami” czy „Katechizmu religii katolickiej”, ale to ze względu na ogromną zawartość merytoryczną i realne przygotowywanie katechety do prowadzenia zajęć, w przyszłości zastąpione prostym instruktażem, jaki gest czy minę winien on wykonać).

Tak, bawią mnie takie opinie – miło by było dostrzec u owych krytykanckich katechetów choć minimum szacunku dla autorów serii podręczników (a także recenzentów, którzy naprawdę mają pojęcie o katechezie, katechetyce i nauczaniu religii). Wiem, że są różne – lepsze, gorsze – ale z jakichś względów zostały dopuszczone do użytku, a nade wszystko ich autorzy nie wstydzili się przedstawić ich do recenzji i zgłosić jako oficjalnych pomocy. Bywa  zaś, iż ci, którzy z lubością krytykują podręczniki (niejednokrotnie oceniając je po okładce), sami potem produkują stosy konspektów i prezentacji ociekających błędami i mizernym poziomem – zarówno od strony dydaktycznej, jak i merytorycznej. Równie bezpodstawna krytyka dotyka czasem dokumenty programowe – przypominam zatem, że każdy ma prawo do ułożenia autorskiego programu nauczania religii i opracowania do niego pomocy dydaktycznych.

Uff… jak zwykle poruszyłam więcej wątków niż planowałam… Wracając do kwestii podstawowej – bardzo proszę o poprawność w zapisie celów lekcji. To naprawdę nie jest duży wysiłek, a wielokrotnie już obserwując moich studentów przekonałam się, że kiedy taki poprawny zapis będzie zrozumiany, to potem wykonuje się go niemal intuicyjnie. Proszę nie obawiać się, jeśli ktoś z Państwa nie jest przekonany co do poprawności własnych zapisów – służę pomocą. Lepiej zapytać sto razy, niż raz udostępnić coś błędnego, na czym potem mogą wzorować się inni. Każdemu zatem, kto chciałby skorzystać z pomocy lub podzielić się refleksją w poruszonym temacie, proponuję kontakt mailowy (a.rayzacher-majewska@uksw.edu.pl – komentowanie pod wpisem jest wyłączone ze względów technicznych) bądź komentowanie w grupie dla katechetów Deogratias et consortes w komentarzu do wpisu. Grupa jest zamknięta, ale chętnie przyjmujemy wszystkich zainteresowanych 🙂
https://www.facebook.com/groups/141678386304190/

 

 

 

Możliwość komentowania jest wyłączona.