Co się często chowa w dyskusjach o finansowaniu religii?

W ostatnim czasie miałam okazję dwukrotnie wypowiedzieć się w kwestii planów radnych z Częstochowy, którzy podjęli uchwałę w sprawie likwidacji finansowania religii z lokalnego budżetu. Całkiem sporo argumentów próbowałam przedstawić w poniższej rozmowie:
https://www.youtube.com/watch?v=6qxsvGOWANk&fbclid=IwAR3z-gk1TufImaBvzbjnf1S8szaFWAPkZFCCEZLd09s7zMC0CefUceewnww

Przytoczę je ponownie, by poszerzyć nieco kontekst i świadomość odnośnie do planów częstochowskich radnych.

Finansowanie religii – podobnie jak i innych przedmiotów – odbywa się z subwencji oświatowej, czyli pieniędzy przekazywanych przez rząd. Oczywście nie są to pieniądze „rządu” czy pana ministra Czarnka, ale publiczne, czyli każdy z nas ma w nich swój udział. Samorządy otrzymują te pieniądze i nimi zarządzają. Różne czynniki sprawiają, że dziś w jeszcze większym stopniu niż do tej pory samorządy dopłacają do oświaty, ponieważ środki otrzymywane z Ministerstwa Edukacji i Nauki nie są wystarczające. Oczywistym jednak jest, iż wysokość dopłat w znacznej mierze zależy od gospodarności władz lokalnych i umiejętności przewidywania. Przy tej okazji warto wspomnieć, iż narzekający na brak środków radni częstochowscy w ubiegłym roku (listopad 2021) przegłosowali przyznanie sobie podwyżek o 60% z wyrównaniem od sierpnia. Nic tylko zachęcać katechetów w Częstochowie, by zostali radnymi…

Oczekiwanie, iż rząd „zapłaci za lekcje religii” w istocie jest oczekiwaniem, że publiczne pieniądze dwukrotnie będą pobierane na ten sam cel. Co więcej – jeśli radni chcą finansowania religii przez rząd, to czy to oznacza, iż podatnicy z całej Polski mieliby dotować lekcje religii w Częstochowie? Domyślam się, że może to nie pasować zarówno rodzicom posyłającym dzieci na religię, jak i wszystkim innym płacącym podatki. Ale czyż nie o to właśnie może chodzić – aby doprowadzić społeczeństwo do stwierdzenia, że nie chcemy tego robić, więc usuńmy religię ze szkół? A to oczywiście godzi w prawo rodziców do nauczania i wychowania dzieci zgodnie z przekonaniami.

Wyobraźmy sobie teraz, że czarny scenariusz doczekałby się realizacji… Religia wróciłaby do salek, a rodzice dwa razy w tygodniu (na swój koszt) zawożą dzieci do parafii na spotkania. Oczywiście nie zawsze zajęcia są po ich godzinach pracy, zatem czasem będzie potrzeba zatrudnienia niani, babci, cioci – kogoś, kto zwłaszcza młodsze dzieci zaprowadzi do kościoła. Wyjdzie taniej niż lekcje w szkole? Nie sądzę…

Radni lewicy w Częstochowie twierdzą, że z lekcji religii wypisuje się coraz więcej uczniów, a koszty nie maleją. Po pierwsze – każdy, kto choć trochę zna szkołę dobrze wie, że na jej terenie odbywają się również innego rodzaju zajęcia, w których uczestniczy procentowo mniejsza liczba uczniów. Nikt jednak nie podważa ich zasadności ani nie każe rodzicom płacić za nie. Dlaczego więc dyskryminować jeden rodzaj zajęć? Po drugie – nadzór nad lekcjami sprawuje nie tylko strona kościelna. Jeśli więc zajęcia są na niskim poziomie, to źle to świadczy o nadzorze pedagogicznym, który nie realizuje należycie swoich obowiązków, za które pobiera wynagrodzenie.

Nie bez znaczenia jest też fakt, iż katecheci są do swojej pracy przygotowani analogicznie do innych nauczycieli – spełniają te same wymagania kwalifikacyjne, a konieczność posiadania misji kanonicznej jej dodatkowym wymogiem, który nie zwalnia z wymagań określonych w standardzie kształcenia nauczycieli (posiadania przygotowania merytorycznego, psychologiczno-pedagogicznego oraz dydaktycznego). Plany lewicowych radnych są niczym innym jak dzieleniem środowiska nauczycieli. Do tego – co należy podkreślić – pośrednio może przyczynić się do wzbudzenia niechęci społeczeństwa względem grupy, która nierzadko w najmniejszym stopniu partycypuje w środkach z rządowej subwencji.

Wynagrodzenie nauczycieli tylko w swym podstawowym wymiarze – stosownym do posiadanego stopnia awansu zawodowego – jest określone w rzadowej tabeli płac. Wszelkie inne składniki wynagrodzenia jak dodatki są regulowane na poziomie samorządów (dlatego np. różnice w wysokości dodatków za wychowawstwo czy motywacyjnych są silnie zróżnicowane). Jaki jest udział katechety w dodatkach? Niewątpliwie zależy to od samorządu, ale pewne profity z zasady są niedostępne dla nauczycieli religii. Tak jest np. z dodatkiem za wychowawstwo, skoro katecheta nie może pełnić takiej funkcji. W szkole, w której uczy jeden katecheta, raczej nie będzie on wyznaczony jako opiekun stażu dla innego nauczyciela, więc i ten dodatek go omija. Nie zawsze też katecheta jest brany pod uwagę przy przyznawaniu dodatku motywacyjnego. Gdyby nie fakt, że omawiana uchwała pochodzi od lewicowych radnych, można by rzec ewangelicznie: „kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma” (Mt 13,12).

Częstochowscy radni lewicy podkreślają, że ich plany nie są wymierzone przeciw żadnej konkretnej religii, ponieważ w ich założeniu miałyby dotyczyć wszystkich związków wyznaniowych. Może to moja wrodzona nieufność każe nie dowierzać tym zapewnieniom, a może fakt, iż pomysłodawcy jednocześnie snują refleksje o tym, jak to lepiej by było, gdyby w szkole było religioznawstwo (nie dodają, przez kogo finansowane) lub religia wróciła do salek… Zresztą już wkrótce może okazać się, że decyzja jednak jest wymierzona w związki wyznaniowe – choćby wtedy, gdy pojawi się obowiązek wyboru religii lub etyki. Czy do etyki również – w mniemaniu częstochowskich radnych – będzie miał dopłacać rząd? Na to pytanie pomysłodawca uchwały nie potrafił odpowiedzieć – zamiast tego podawał poruszające serce negatywne przykłady znane mu z lekcji religii. Co ciekawe – jak przystało na osobę daleką od uderzania w jeden związek wyznaniowy – były to przykłady dotyczące jedynie Kościoła katolickiego (zob. rozmowa w linku na górze wpisu).

Jeszcze inną kwestią wartą podjęcia są nauczyciele uczący jednocześnie religii oraz innego przedmiotu. Czy w przypadku ich wynagrodzenia skrzętnie będzie wyliczane, ile godzin realizują w ramach religii i za te godziny będzie miał płacić rząd, a na pozostałe lekcje lokalne władze wyskrobią grosza z własnego budżetu zubożonego przez różne mniej lub bardziej trafione inwestycje? I czy w tym samym zakresie co przepracowanych godzin ma to dotyczyć składek zdrowotnych, na ubezpieczenie itp.?

Na koniec przytoczę argument, po który często sięgam przy okazji wszelkich dyskusji na temat zasadności religii w szkole. Drugorzedną kwestią są dla mnie słupki i procenty manipulujące opinią publiczną, ileż to osób wypisało się z lekcji religii. Każdy zdrowo myślący zrozumie, iż jest to wypadkowa wielu czynników, w tym m.in. świadomego działania niektórych samorządów czy dyrekcji szkół, by „zniechęcić” dzieci czy młodzież do udziału w lekcjach odbywających się bardzo wcześnie czy bardzo późno. Podstawową sprawą dla mnie jest to, iż wciąż są osoby, które zapisują swoje dzieci na religię, czyli chcą takich zajęć. Licząc się z ich wolą – a także pieniędzmi – zamierzam bronić lekcji religii i ich zasadności w polskiej szkole. A często chowany w omawianej dyskusji argument własnych uprzedzeń względem religii radzę lewicowym radnym poprzedzić rachunkiem. Jeśli nie sumienia, to własnym rachunkiem bankowym i tam szukać oszczędności.

Możliwość komentowania jest wyłączona.