Katechetyczna schizofrenia

Od pewnego czasu należę do grupy katechetów na Facebooku – i nie chodzi tu o grupę Deogratias et consortes, którą sama założyłam 🙂 Grupa, którą mam na myśli, zrzesza ponad 4500 katechetów, a ponieważ jest grupą zamkniętą, nie podam nazwy, jak również nie będę posługiwać się dosłownymi cytatami z wpisów czy komentarzy, ale ogólnie odniosę się do pewnego zagadnienia.

Odkąd należę do grupy, co najmniej kilka razy nosiłam się z zamiarem… opuszczenia jej, a to za sprawą przekonań niektórych katechetów czy ich podejścia do nauczania religii w szkole. Postanowiłam jednak  – jak na naukowca przystało – ze względów badawczych pozostać w grupie, by mieć nieco większą świadomość odnośnie do poziomu i poglądów katechetów, jak również nurtujących ich problemów czy przeżywanych radości.

Temat, który zamierzam dziś podjąć, nie jest wcale nowy… Ba! To zdaje się najczęściej podejmowany przeze mnie temat zarówno na moim blogu, jak i w ogóle w rozmaitych dyskusjach – zarówno z katechetami, katechetykami i resztą świata 😉 Chodzi o… szkolne nauczanie religii, notorycznie przezywane przez niektórych „katechezą w szkole”.

Tym razem inspiracją do napisania tekstu stał się jeden z wpisów we wspomnianej grupie, a w zasadzie komentarze do niego. Okazuje się bowiem, iż nie brak katechetów, którzy nie tylko nazywają lekcje religii „katechezą w szkole”, ale także… uważają, że katecheza powinna być w salkach! Wiem, wiem… sama widziałam takie komentarze pod rozmaitymi artykułami, ale zazwyczaj ich autorami byli księża, którzy – delikatnie mówiąc – nie zawsze idą uczyć w szkole, bo takie skrywali w swym sercu pragnienie. Otóż we wspomnianej grupie nawet świeccy katecheci utyskiwali na to, że mamy religię w szkole, a wręcz twierdzą, że katecheza powinna wrócić do salek.

Hmm… próbuję to zrozumieć… ale nijak nie potrafię… Czyli te osoby pięć dni w tygodniu idą do pracy, którą – ich zdaniem – należy zlikwidować?

Zaraz, zaraz… ale skoro piszą o „katechezie”, to może jednak… wszystko jest ok? Racja! Przecież katecheza powinna być w parafii! No tak, a w szkole mamy pewna formę katechezy… szkolne nauczanie religii…Czyli oni chcieliby zająć się katechezą parafialną? Jakże to szlachetne!

Niestety… kolejne komentarze nie pozostawiają złudzeń… Oni piszą o szkolnym nauczaniu religii, tylko tak go nie nazywają. A co za tym idzie, gotowi są obrażać się na uczniów za to, że owi uczniowie nie wierzą… nie chodzą do kościoła… nie przeżywają aktywnie roku liturgicznego… Wiedza religijna? Ważna, ale przecież Pan Jezus nie robił sprawdzianów… Zresztą, po co wiedza, skoro uczniowie nie mają wiary? Czy nie szkoda na to aż dwóch godzin tygodniowo?

Czytałam i oczom nie wierzyłam… Nie jestem aż tak naiwna, by sądzić, że wszyscy katecheci są świetni, ale przykre, że mimo tylu lat od wprowadzenia religii do szkół, mimo zaostrzania wymagań odnośnie do kwalifikacji nauczycieli religii, wciąż zdarzają się osoby, które najwyraźniej kompletnie nie wiedzą, w jakiej rzeczywistości znajdują się i jakie zadania przed nimi postawiono. Czasem mówię żartobliwie moim studentom, że nie przyznam się do nich, jeśli będą w przyszłości mówić o „katechezie w szkole”.  Żarty żartami, ale… nie bez powodu staram się podkreślać na każdym kroku, że szkolne nauczanie religii nie może być utożsamiane z katechezą!! Za precyzją pojęciową idzie pewna świadomość… Jeśli wiem, w jakim stopniu mogę zrealizować w szkole funkcje i zadania katechezy, a co pozostaje do zrealizowania w parafii, to nie będę udawać, że wypełni w szkolnej sali w 100% nauczanie, wychowanie i wtajemniczenie.

Do dziś pamiętam z czasów moich studiów słowa znajomej katechetki (na szczęście  emerytowanej), która widząc marną frekwencję na nabożeństwie różańcowym stwierdziła oburzona, iż „już nie będzie dzieciom stawiać szóstek za chodzenie na różaniec!”. Nareszcie… pomyślałam będąc na świeżo po wykładach z katechetyki fundamentalnej.

Właśnie… wykłady… Przecież ci wszyscy katecheci też uczestniczyli w wykładach. Czy zatem nie powiedziano im, iż pomiędzy katechezą i nauczaniem religii zachodzi relacja zróżnicowania i komplementarności?  Czy nie wyjaśniano tej relacji? Nawet jeśli w ramach formacji akademickiej zabrakło takich treści (mimo trwającej oktawy Narodzenia Pańskiego nie urwałam się z choinki i wiem, że jest to możliwe…), to przecież cala formacja permanentna jest doskonałą okazją do tego, by uzupełnić te braki.

Być może czytając powyższe przemyślenia ktoś zastanowił się, czy zatem uprawnione jest miano „katechety” na określenie nauczyciela religii? Śpieszę wyjaśnić, iż jak najbardziej tak. „Katecheta” to misja i powołanie – przypomina nam zresztą o tym misja kanoniczna 😉 Można stwierdzić, że w naszych polskich realiach zawodem wykonywanym przez katechetów jest nauczyciel religii – w warunkach szkolnych oczywiście. Pełnienie misji katechetycznej nie ogranicza się bowiem do szkoły, ale to temat na odrębny wpis.

Podsumowując moje może nazbyt chaotyczne refleksje – przykro mi, że nie brakuje dziś katechetów, którzy „obrażają się” na szkolne nauczanie religii. Widzę w tym swoistą katechetyczną schizofrenię – idą do pracy, na którą narzekają, jednocześnie nie widząc swoich błędów w jej pojmowaniu. W ślad za przeciwnikami lekcji religii wzdychają do „klimatu” katechezy w salkach, stronią od sprawdzianów narzekając przy tym, że uczniowie tak mało wiedzą (co nie przeszkadza na koniec roku wystawiać tym samym uczniom piątek i szóstek, (bo przecież jak to… trójka z religii? „Jeszcze się wypiszą albo obrażą na Pana Boga… „).

Oczywiście wiem, że nie jest najlepiej – uczniowie bywają różni, rodzice jeszcze różniejsi… Praca nauczyciela jest wielkim wyzwaniem. Nie zapominajmy jednak, że problem jest znacznie szerszy – dotyczy szkoły, rodziny, Kościoła… W każdym z tych środowisk katechetycznych można znaleźć wiele nieprawidłowości jeśli chodzi o formację religijną. Tymczasem to właśnie szkolne nauczanie religii obarcza się odpowiedzialnością za wszystkie te braki (trochę jak w kazaniu, w którym wierni słyszą, jak to źle, że nie chodzą do kościoła…).

W idealnym świecie dyskusje takie jak ta, która natchnęła mnie do mojego wpisu, nie miałyby miejsca. W idealnym świecie wszyscy katecheci uczący w szkołach doskonale by wiedzieli, przed jak wielką szansą stoją i nie marnowaliby jej utyskując „po godzinach”, jak to źle, że mamy religię  w szkole… W idealnym świecie… ale takiego jeszcze nie mamy, więc – zamiast biadolić, bierzmy się do roboty, by uczynić ten, który jest, bliższym ideałowi! 🙂

 

 

 

Możliwość komentowania jest wyłączona.