Bo „Podstawa…” to… podstawa!

Wczoraj do mediów katolickich dotarła informacja, iż „na trwającym w Janowie Podlaskim 379. Zebraniu Plenarnym Konferencji Episkopatu Polski biskupi zatwierdzili nową podstawę programową katechezy Kościoła katolickiego w Polsce. Przyjęty dokument posłuży do opracowania szczegółowych programów nauczania religii w szkole” (https://ekai.pl/episkopat-przyjal-nowa-podstawe-programowa-katechezy/ ). Nie ukrywam, że bardzo mnie to cieszy, ponieważ miałam przyjemność znajdować się w gronie autorów opracowujących to dzieło. W związku z tym wiem, jak wiele było dyskusji wewnątrz poszczególnych zespołów i wszystkich autorów razem wziętych, konsultacji z różnymi osobami, poprawek i analiz podstawy programowej kształcenia ogólnego (PPKO)… Słowem – katecheci otrzymają dokument solidny, przemyślany (i przemodlony 🙂 ), standardami nie odbiegający od PPKO, a wręcz muszę przyznać, iż od strony formalnej i koncepcji nawet bardziej dopracowany, choćby w zakresie poprawności zapisu treści wymagań edukacyjnych czy innowacji, jaką będą wprowadzone na poszczególnych etapach „postawy”. Bynajmniej nie będą one podlegały ocenie, co jest wyraźnie wskazane, jednak są kluczowe z punktu widzenia wychowawczej funkcji katechezy i formacji uczniów.

Po co zatem piszę o świeżo zatwierdzonej „Podstawie programowej katechezy Kościoła katolickiego”? Ano po to, by uprzedzić głosy malkontentów, których nigdy nie brakowało i z pewnością nie zabraknie także odnośnie do omawianego dokumentu. Jestem pewna, że takowe pojawią się, dlatego zanim niektóre osoby zaczną rzucać kamieniami, postaram się wytrącić im kilka kamyków z rąk.

Oczami wyobraźni widzę odczytujących z niesmakiem wymagania edukacyjne i wykrzykujących z oburzeniem, że dzieci tego nie zrozumieją! I bardzo dobrze, bo „Podstawa programowa katechezy” to nie lektura z kanonu czy czytanka, by mieli zapoznawać się z nią uczniowie. To dokument służący autorom programów, podręczników oraz katechetom, by opracowując rozkłady materiału i wymagania programowe na poszczególne oceny  (tak.. wiem… brzmi abstrakcyjnie w dobie „gotowców” na stronie wydawnictw!) potrafili wskazać i uświadomić sobie oczekiwania względem ucznia w zakresie poszczególnych zagadnień.

Inni nosiciele kamieni mogą z lubością wytykać, że „tego nie ma… tamtego nie ma…”. Ależ oczywiście, że w „Podstawie…” nie znajdziemy wielu zagadnień szczegółowych, bo… nie tam jest ich miejsce! Jak nazwa wskazuje, podstawa to… podstawa! Zawiera wykaz dość ogólny zagadnień podejmowanych na danym etapie edukacyjnym, ich uszczegółowienie kolejno nastąpi w programie nauczania religii oraz w podręcznikach. Mogę jednak zapewnić, że zakres zagadnień obecnych w „Podstawie…” jest na tyle rozległy, że uwzględniono wśród nich wszelkie możliwe tematy.

Ktoś może zapytać: po co w ogóle było cokolwiek zmieniać? Śpieszę wyjaśnić śpiącym królewnom i królewiczom, którzy być może przespali tzw. „dobrą zmianę”, czyli reformę oświaty, że mamy wygaszane gimnazja, edukację szkolną znów zaczynają siedmio- a nie: sześciolatki (chyba, ze rodzice zażyczą sobie inaczej), wraca ośmioklasowa szkoła podstawowa… Takie to atrakcje zafundowało nam MEN, a ponieważ nauczanie religii (tak, tak… nie: katecheza!!!) odbywa się w systemie szkolnym, to tego typu zmiany w oświacie są istotne także dla Kościoła. Wyraźnie widać to w proponowanej korelacji religii z edukacją szkolną, gdzie treści przekazywane na lekcjach religii pozostają w integralnym związku z treściami innych przedmiotów. Mogą być także uzupełnieniem dla innych lekcji, zaś w pewnych przypadkach – okazją do polemiki z tym, co przewiduje program nauczania innego przedmiotu (lub ukryty program nauczyciela).

Jeszcze inni komentatorzy będą twierdzić, że niezależnie od tej zmiany, wciąż dokument pozostanie bez większej wartości, bo pisany był przez „mądrali” na górze, którzy nie mają pojęcia o realiach szkolnych. Takich domorosłych specjalistów w zasadzie powinnam zbyć milczeniem, ale w mojej łaskawości poświęcę im akapit. Otóż po pierwsze – zespół autorów był różnorodny, nie zabrakło w nim katechetów-praktyków, osób pełniących w szkołach inne funkcje, dydaktyków, wreszcie – katechetyków. Podział na zespoły zajmujące się poszczególnymi etapami edukacyjnymi również nie był przypadkowy i zależał od kompetencji danej osoby, jej doświadczenia. Po drugie – jeśli ktoś z założenia krytykuje „Podstawę programową katechezy…” za to, że… jest, niech lepiej zrobi solidny rachunek sumienia i zwalczy swoje lenistwo. Oczywiście, że łatwiej jest prowadzić lekcje metodą „o czym młodzież chce dziś porozmawiać?” czy „co chcecie dziś obejrzeć?”. Jednak wszystkim w taki sposób zatroskanym o młodzież pragnę pogratulować – marnujecie ostatnią okazję do przekazania młodym fundamentalnej wiedzy religijnej, na której mogliby w przyszłości budować coś więcej. Poza zagadnieniami, które „dziś” interesują uczniów, jest szereg tematów, które zainteresują ją „jutro”, gdy opuści mury szkoły. Przykro będzie, gdy na progu dorosłego życia zechce odszukać w pamięci treści religijne, tymczasem w ich miejscu będzie… lista proponowanych filmów z YouTube’a.

Jeszcze inni mogą przyczepić się do wspominanych „postaw”, że pomysł może i dobry, ale teraz to dopiero zacznie się ocenianie zachowań religijnych… Za taki zarzut powinny obrazić się zastępy katechetów, którzy przecież są ludźmi z wyższym wykształceniem… Skoro napisano, że coś nie podlega ocenie, ba! nawet owo coś zostało wyniesione do innej kolumny! – to chyba naprawdę trzeba być, hm, wybitnym mędrcem, by robić inaczej. Alternatywnie mieć własne zdanie totalnie sprzeczne z polskim dyrektorium katechetycznym i zasadami oceniania z religii rzymskokatolickiej, ale na takie trudne przypadki nie ma lekarstwa… I nie wierzę, że gdyby w dokumencie nie wpisać wcale postaw, to oni by ich nie oceniali…

Autorzy „Podstawy programowej katechezy…” zdecydowali także o tym, by pierwszy etap edukacyjny w dokumencie obejmował klasy 1-4 szkoły podstawowej. Już widzę wielkie oburzenie, że „jak tak można, skoro system szkolny przewiduje edukację wczesnoszkolną w klasach 1-3, a od klasy 4ej jest już drugi etap edukacyjny? Ależ można, można… za założenia programowe nauczania religii odpowiada Kościół, więc może układać sobie materiał jak chce. Poza tym – podział na etapy 1-4, 5-8 i szkoły ponadpodstawowe doskonale pokazuje, że autorzy „Podstawy programowej katechezy…” są dobrze zorientowani w „dobrej zmianie”. Otóż klasa czwarta szkoły podstawowej pod względem przedmiotów i treści jest w PPKO swoistym łagodnym przejściem od edukacji wczesnoszkolnej o charakterze zintegrowanym do nauczania przedmiotowego. Stąd uczniowie mają przyrodę zamiast biologii i geografii, zaś historia nie jest systematycznym wykładem dziejów począwszy od najdawniejszych, ale biegiem przez epoki z uwzględnieniem najważniejszych wydarzeń, postaci…to swego rodzaju przygotowanie do nauki historii w szerszym zakresie, jaka nastąpi począwszy od klasy 5ej.

Powyżej przytoczyłam tylko kilka możliwych zastrzeżeń, jakie prędzej czy później mogą pojawić się w odniesieniu do „Podstawy programowej katechezy…”, z której zatwierdzenia cieszą się dziś nie tylko ci, którzy ją pisali, ale i trochę innych osób (sądząc po „’polubieniach” na Facebooku). Możliwe są również zastrzeżenia, że nie przeprowadzono szerszych konsultacji… Pozwolę sobie jednak zauważyć, iż zbyt szerokie konsultacje skutecznie zahamowałyby jakiekolwiek prace, ponieważ jakże często bywa, że to, co podoba się jednym, inni bezlitośnie krytykują (analogicznie – wybierając zasłony do salonu, zapytajcie o kolor i wzór możliwie największą grupę osób… Na pewno ich opinie będą pomocne w wyborze, a wy – zadowoleni! :D) Tak też bywa w przypadku katechetów – ile osób tyle opinii, zatem na pewnym etapie naprawdę potrzeba specjalistów i jednocześnie potrzeba zaufania im. Zresztą dokument, o którym mowa, jest tak bardzo… podstawowy, że nijak nie krępuje kreatywności katechetów. Poza tym zbyt często słyszałam liczne utyskiwania i wytknięcia, po których nie następowała żadna propozycja alternatywna. Nie oznacza to bynajmniej, iż treść dokumentu nie była konsultowana – ależ była i to w gronie różnorodnych specjalistów, by mieć pewność, że nie zabrakło w niej niczego. Wszelkie uwagi, jakie napłynęły ze strony tychże osób konsultujących, zostały przeanalizowane przez autorów i uwzględnione, jeśli była taka potrzeba.

Zdaję sobie sprawę, że powyższe rozważania mogły nie zadowolić wielu i nie wyczerpały amunicji tych, którzy tak chętnie podnoszą kamień, by nim rzucić… Przypominam tylko, że „Podstawa programowa katechezy” to nie tylko część zawierająca treści i wymagania edukacyjne do realizacji w szkole w ramach lekcji religii. Są też wskazania do katechetycznej działalności w parafii i w rodzinie. Niech zatem drodzy krytykanci rozejrzą się porządnie, czy ze stron „Podstawy…”  zawierających te wskazania żaden kamień nie leci w ich stronę…