Miał być „pod ręką”, stał się udręką…

Prawdopodobnie większość z nas mając objaśnić pochodzenie terminu „podręcznik” wskaże, iż ma to być książka znajdująca się „pod ręką”, czy też dzięki której będziemy mieć „pod ręką” pomoc w określonym zakresie. Któż nie życzyłby sobie, aby podręczniki faktycznie były pomocami, przy użyciu których nasz proces nauczania-uczenia się przebiega sprawniej, przyjemniej, z lepszymi efektami…? Temat zrodził się w mojej głowie nieprzypadkowo – otóż przy okazji wpisu o nadbałtyckiej debacie katechetyków na stronie Stowarzyszenia Katechetyków Polskich na Facebooku powrócił temat jakości podręczników. Głos pojawił się w komentarzu i dość szybko zniknął, jednak w mojej głowie pozostał na dłużej – szczególnie, iż nie po raz pierwszy spotkałam się z taką opinią. Opinii tych lada chwila będzie jeszcze więcej, ponieważ od 1 września 2020 roku wejdą do szkół nowe podręczniki do religii, zgodne z „Podstawą programową Kościoła Katolickiego w Polsce” (PPK) z 2018 roku. Zresztą może już dziś do wielu wydziałów katechetycznych dzwonią katecheci próbując dowiedzieć się, jakie podręczniki mogą być wykorzystywane w ich diecezji? Okazuje się bowiem, że jeszcze nie do wszystkich dotarła uchwała Komisji Wychowania Katolickiego na temat wdrażania nowej PPK.
Nie wspomniałam jednak, cóż to był za głos w sprawie podręcznika… Jak można domyślić się, był to głos krytyczny. Ogólna diagnoza brzmiała: „podręczniki do religii są fatalne”. Diagnozę tę wrzucam do woreczka z innymi stwierdzeniami o podobnym wydźwięku („kto to pisał?”; „czy ten, kto to pisał, w ogóle uczy w szkole?”; „dlaczego nie zapytali nas, katechetów, jakiego podręcznika potrzebujemy?”; „kto to dopuścił do użytku?”; „uczniowie nie będą chcieli tego czytać”; „za gruby!”; „za ciężki!”; „jakim prawem kuria nam narzuca podręcznik?”; „dlaczego musimy z nich korzystać? Tamte są lepsze od tych…” itp. itd.).
Pytania takie jak powyżej można oczywiście mnożyć i jestem przekonana, że każdy spotkał się choćby z niektórymi z nich albo takimi o podobnym wydźwięku. Spróbuję zatem odpowiedzieć na nie na tyle, na ile mi moja wiedza i świadomość katechetyczna pozwalają…

Zacznę od pierwszego i chyba najprostszego pytania – choć oczywiście odpowiedź będzie z lekkim przekąsem… O tym, kto pisał podręcznik, zazwyczaj dowiadujemy się z okładki lub strony tytułowej. Zazwyczaj, ponieważ istnieją prace zbiorowe – mniej lub bardziej odsłaniające kulisy powstawania podręcznika. W dobie Internetu nie jest trudno poszukać informacji o autorach – zresztą w wielu wypadkach są to praktycy, więc osoby uczące religii bądź zespoły mieszane złożone z katechetów i katechetyków. O ile w 2001 roku różnie było z zaangażowaniem praktyków w pisanie podręczników, tak dziś nikt nie ma wątpliwości co do tego, że bez ludzi „z pierwszej linii” nie da się przygotować należycie materiałów do nauczania religii.
„Czy ten, kto to pisał w ogóle uczył w szkole?” – jak wyżej… Uczy, uczył lub pozostaje w kontakcie z tymi, którzy uczą.

Teraz moje ulubione: „dlaczego nie pytali nas, katechetów, jakiego podręcznika potrzebujemy?” – różnie z tym bywa. Zdarza się, że autorzy pytali, pytają lub jeszcze zapytają… Jednak zalecam katechetom zadającym takie pytanie odrobinę pokory i stanięcia w prawdzie… Może właśnie wynikiem tych „konsultacji społecznych” jest takie a nie inne rozwiązanie? Warto mieć świadomość, że nie zawsze inni podzielają moje zdanie, co jest racją bytu dla funkcjonowania rozmaitych ekspertów, rzeczoznawców. To, co jednych zachwyca, innych oburza lub zniechęca i w wyniku konsultacji dochodzi do zebrania wszelkich możliwych opinii i ostatecznego rozstrzygnięcia, jak odnieść się do nich. Wystarczy wskazać na dowolną serię podręczników – część katechetów uzna ją za najlepszą z możliwych, zaś inni odetchną z ulgą, że w ich diecezji na szczęście nie trzeba z niej korzystać. De gustibus non disputandum est… dyskutować za to można nad treścią konkretnego podręcznika.

„Kto to dopuścił do użytku?” – to również nie jest wiedza tajemna, ponieważ każdy podręcznik do religii zawiera nazwiska recenzentów. Dodatkowo w „Programie nauczania religii rzymskokatolickiej w przedszkolach i szkołach z 2018 roku zamieszczono formularz recenzji, więc będzie można zapoznać się z nim. Z kolei pełen wykaz rzeczoznawców ds. oceny nauki religii znajduje się na poniższej stronie:
https://katecheza.episkopat.pl/kwk/biuro-programowania-katechezy

Kolejne spotykane słowa, które powodują we mnie chwilowe zwątpienie w katechetów to „uczniowie nie będą chcieli tego czytać”. Ciekawa jestem, w jakich jeszcze kwestiach – zdaniem tych katechetów – nauczyciel winien radzić się uczniów? Poza tym podręcznik do religii to nie czytanka, a lekcja religii nie jest lekcją głośnego czytania. Sposób wykorzystania podręcznika zarówno w toku lekcji, jak i poza nią zależy od katechety. Bogactwo treści w podręczniku nie oznacza, iż uczniowie na lekcji mają zapoznać się z każdym zamieszczonym w danej jednostce akapitem. Pewne partie zostaną odczytane, inne przeznaczone do analizy tekstu w ramach pracy w grupach, jeszcze inne do odczytania w domu… Ileż możliwości wykorzystania! Poza tym podręcznik ucznia jest – jak nazwa wskazuje – dla ucznia. Ma być dla niego pewnym źródłem treści, z którego dziecko czy młodzieniec będzie czerpać według potrzeb. Pewność tego źródła jest nie bez znaczenia w czasach, gdy „wujek Google” udaje, że zna się na wszystkim. Tymczasem jego wiedza pochodzi od różnych osób, często niekompetentnych w tematach, w których zabierają głos.

„Za gruby” czy „za ciężki” to argumenty osób, które nawet nie próbują udawać, że zajrzały do środka, by ocenić treść… Oczywiście rozumiem tendencje „odchudzania” uczniowskich plecaków, jednak warto zwrócić uwagę na specyfikę niektórych etapów edukacyjnych. Zdarza się, że uczniowie edukacji wczesnoszkolnej mają podręczniki w swoich salach bądź noszą jedynie ćwiczenia (zeszyty ćwiczeń to jeszcze inna sprawa, ale o tym innym razem…). Zresztą w szkołach są praktykowane różne rozwiązania -czasem w sali pozostają dodatkowe egzemplarze podręcznika służące pracy na lekcji, a uczniowie swoje własne mają w domu. Czasem też warto wprost zapowiedzieć uczniom, że nie muszą przynosić podręcznika, bo nie przewidujemy zastosowania go w lekcji.

Wśród utyskiwań katechetów związanych z podręcznikiem można też spotkać gorzkie żale wylewane w związku z ograniczeniem swobód katechetycznych w zakresie dobrowolnego wyboru podręcznika. Nic bowiem nie poradzimy na to, że każdy z podręczników – także ogólnopolski, a zatem dopuszczony do użytku we wszystkich diecezjach, zawiera adnotację „z zachowaniem praw biskupów diecezjalnych”. Jest to prawo, którego (mam nadzieję!) nikt przed katechetami nie ukrywał na etapie studiów przygotowujących do pracy katechetyczne. Słuszność tego ograniczenia wynika m.in. ze zróżnicowanej sytuacji religijnej w różnych częściach Polski, uwzględnieniu swoistego „patriotyzmu lokalnego” wyrażającego się choćby w diecezjalnych zabytkowych kościołach i innych obiektach sakralnych, wybitnych postaciach… Niektórym może wydawać się, że drobne nieposłuszeństwo władzy biskupiej w kwestii podręcznika nie jest niczym złym, jednak trzymajmy się lepiej tego, iż ” kto w drobnej rzeczy jest wierny, ten i w wielkiej będzie wierny” (łk 16, 10). Owo nieposłuszeństwo szczególnie daje się we znaki katechetom, których poprzedzał przed wakacjami w tej samej szkole taki niepokorny głosiciel Słowa. Idą do pracy pełni dobrych chęci i zapału, po czym orientują się, iż podręczniki wskazane przez umiłowanego poprzednika nie są tymi, których wymaga kuria… Zwykle radzę w takich sytuacjach zawczasu uprzedzić wydział katechetyczny, iż taka sytuacja nie jest przez nas zawiniona – jeśli niewłaściwy podręcznik spostrzeże wysłannik kurii podczas wizytacji, może być trochę za późno na tłumaczenia.

I wreszcie stwierdzenie, które przywodzi mi na myśl poczciwego misia o bardzo małym rozumku – to wyrażana z pełnym przekonaniem opinia, że „tamte są lepsze od tych”. Co ma z tym wspólnego Kubuś Puchatek? Ano w jednej ze swych rymowanek zawarł on (mniej więcej) taką myśl: „Był słoneczny, letni dzień, szedłem sobie myśląc lasem, czemu tym jest zawsze ten, a ów owym tylko czasem?”.Zabawne, bowiem w przypadku podręczników do religii jakże często zdarza się, iż te same materiały przez jednych są chwalone i oceniane bardzo pozytywnie, podczas gdy inni ledwie dostrzegają w nich cokolwiek dobrego. Ocena wyrażana przez konkretnego katechetę jest subiektywna, co absolutnie nie podważa jej rangi. Jednak warto mieć to na uwadze i konfrontować ze sobą różne spojrzenia, zebrać wiele tychże subiektywnych opinii i na ich podstawie próbować określić wady i zalety konkretnego podręcznika.

Szczególnie, iż w tym wszystkim jest jeszcze jedna dość istotna kwestia… Jestem świadoma tego, że mogę narazić się niektórym (nie pierwszy i nie ostatni raz…), ale nie widzę też powodu, dla którego miałabym nie wyrazić tutaj przekonania, które przy różnych okazjach już upubliczniałam. Otóż dość często zdarza się, iż katecheci poszukują „ciekawych” pomysłów na swoje lekcje – szukają w Internecie, w tomach książek, czasopismach, na szkoleniach… i słusznie – warto jest wzbogacać swój warsztat metodyczny i rozwijać się w zakresie dydaktyki przedmiotowej. Z mojej orientacji wynika jednak, że dziś mamy już takie bogactwo materiałów i pomocy katechetycznych, że wiele z nich – niezwykle cennych – pozostaje niezauważonych. Czy naprawdę mamy czas na przeprowadzenie tych wszystkich 365 zabaw na nasze lekcje, 1001 metod katechetycznych lub innych pomocy…? I czy zanim sięgnęliśmy (bądź zawołaliśmy po nie), zadaliśmy sobie trud zajrzenia do poradnika metodycznego i ewentualnego zmodyfikowania zawartej w nim propozycji lekcji? We wstępie każdego poradnika metodycznego znajdziemy adnotację, iż zamieszczone konspekty są zaledwie propozycją, którą katecheta winien dowolnie zmodyfikować zależnie od potrzeb, poziomu klasy oraz dostępnych środków?
Przyznam, że sama czasem korzystając z poradnika metodycznego mojego współautorstwa mówię do siebie „aleś wymyśliła!” i… opracowuję inny sposób działania. Niestety, zdarza się dziś, że nie wszyscy katecheci potrafią korzystać z podręcznika. I nie jest to złośliwość, ale fakt, którego echa docierają do mnie np. w postaci historii o katechecie, który około maja zorientował się, że ma w podręczniku dział dodatkowy – liturgiczny…

I jeszcze jedno – każdy z nas ma prawo do krytyki, jednak nie uprawiajmy krytykanctwa. O ileż uczciwiej jest wskazać konkretne mankamenty czy nieudane jednostki, niż powiedzieć, iż „ten czy inny podręcznik jest fatalny”. Puśćmy nieco wodze fantazji i zastanówmy się, co o nas powiedziałby nasz podręcznik, gdyby umiał mówić? A może byłby tak samo niezadowolony, jak my z niego…?

Strach pomyśleć, co by było, gdyby wybitni kucharze nie odważyli się na pewnym etapie na drobne wariacje lub wielcy artyści grali zawsze ściśle według cudzych nut… O ile potraw czy melodii bylibyśmy dziś ubożsi! Podobnie i dziełu katechetycznemu grozi zubożenie, jeśli wszyscy porzucą jakąkolwiek kreatywność i skupią się na odtwarzaniu tego, co im ktoś inny zaproponuje. Ale także przeciwnie – ile razy w kuchni lub garażu wykonywaliśmy coś zgodnie z przepisem lub instrukcją obsługi, a wyszło zupełnie nie to… czy to znaczy, że mamy wyrzucić z domu książki kucharskie i instrukcje? Zagadnienia dydaktyczne związane z podręcznikiem to nie tylko jego definicja i funkcje, ale także wszelkie wskazania do wykorzystania go w procesie nauczania-uczenia się. Podręcznik ma także inspirować do własnych działań, własnych pomysłów na przygotowanie lekcji czy innych spotkań.

Tak czy siak… trudno mi pojąć jak to się stało, że podręcznik – zaplanowany i przygotowany w myślą o pomocy katechecie i uczniom, jako swoiste kompendium podejmowanych zagadnień będące zawsze „pod ręką”, stał się udręką?
Jak mawiają młodzi – „coś poszło nie tak…”.