Okiem rodzica – pierwszego katechety

Rozpoczął się nowy rok szkolny, więc tak jak można było się tego spodziewać, na nowo rozbrzmiały głosy, krzyki i jęki tych, którym religia w szkole jest solą w oku. Dzisiejszy wpis będzie mniej z perspektywy katechetyka i osoby teoretycznie i praktycznie zaangażowanej w szeroko rozumiane dzieło katechizacji w Polsce. Wypowiem się jako katechetka – ta pierwsza, czyli katolicka mama. Temat bowiem dotyczyć będze wychowania religijnego dzieci, które tak bardzo przeszkadza niektórym, że roszczą sobie prawo do… odbierania wszelkich praw katolickim rodzicom.
Zacznę jednak od mini-sondy: drogi Rodzicu katolicki (lub inny Czytelniku, który zechcesz porozmawiać z rodzicami na temat wychowania religijnego) – które stwierdzenie jest Ci bliższe:
a. „Rodzice są pierwszymi wychowawcami”
b. „Rodzice nie mają monopolu na wychowywanie dzieci, rodzice są tylko ich opiekunami”?

Nie jest niespodzianką, że ja zdecydowanie opowiadam się za pierwszą opcją. Druga możliwość (słowa niejakiej Agaty Diduszko-Zyglewskiej) jest dla mnie nie tylko oburzająca, ale i niebezpieczna – wyraźnie wskazuje, że ktoś chce mi jako matce odebrać moje prawo do wychowania dzieci według wyznawanych wartości, zniekształcić to, ku czemu staram się prowadzić moje dzieci czy wręcz odwieść je od moich przekonań, mojego światopoglądu, mojej wiary. Jeśli ja miałabym być „tylko” opiekunem, to kim dla moich dzieci jest choćby owa obca kobieta? Nawet nie wiem, czy ona sama jest matką, bo wprawdzie cała Polska miała okazję dowiedzieć się, jak p. Diduszko-Zyglewska rozpaczliwie wzbraniała się przed poczęciem objeżdżając warszawskie szpitale w poszukiwaniu „pigułki po”, ale nie ma nic na temat jej ewentualnego potomstwa… Nie jestem zresztą pewna, czy jej małżonej udźwignąłby ciężar ojcostwa, skoro swego czasu w swej wrażliwości padł niczym martwy na ziemię od niewidzialnego ciosu i wstał po chwili (podczas demonstracji pod sejmem w 2016 roku).

Warto jednak wyjaśnić, czemu powołałam się na słowa akurat tej osoby – wszak nie jest ona dla mnie żadnym autorytetem, a jej działalność zdaje się totalnie zaprzeczać pełnionym funkcjom (nie rozumiem, jak animatorka kultury, ba! przewodnicząca Komisji Kultury i Promocji Miasta, może udostępniać obraźliwe grafiki, na których duchowny wbija młotkiem krzyż w głowę kleczącej przed nim osoby…). Zainteresowałam się ową panią, ponieważ zaczęła ona wypowiadać się w kwestii, która być może wcale jej nie dotyczy (jak wspomniałam – nie wiem, czy ma własne dzieci, czy w swej feministycznej łaskawości zamierza tylko matkować cudzym), a która dotyczy mnie i moich dzieci. Otóż pani z dumą informuje, że wystosowała do dyrektorów szkół ankiety, w których pyta o religię w szkole. W istocie próbuje dociec, jak bardzo łamane są prawa osób takich jak ona (czyt. mniejszości) w kwestii organizowania lekcji religii.

Pierwszą kwestią poruszaną przez p. Diduszko-Zyglewską jest organizowanie lekcji religii na pierwszej lub ostatniej godzinie. W swej ankiecie zapomniała dodać, iż domaga się czegoś, co nie ma żadnych umocowań prawnych („rekomendacja władz miasta” nie jest takim umocowaniem). Co więcej – jako rodzic katolicki nie życzę sobie organizowania w ten sposób religii, ponieważ to zmusi czasem moje dzieci do późniejszego rozpoczynania lub kończenia wszystkich lekcji. Zakładając nawet obecność więcej niż jednego katechety w szkole, nie da się zapewnić wszystkim klasom religii np. na 1ej lub 6ej godzinie lekcyjnej. Taki pomysł wyraźnie dyskryminuje katolików. Ba – ostatecznie obraca się przeciw tym, którzy nie chodzą na religię. Co z tego, że taki uczeń wyjdzie godzinę wcześniej lub przyjdzie godzinę później do szkoły, skoro rozpocznie lekcje np. o 10.35? Niestety, tak bywa, gdy nienawiść odbiera komuś zdolność myślenia…

Pani Diduszko-Zyglewska zamierza też sprawdzać, jak biskupi zareagowali na wniosek jej koleżanki, p. Kaznowskiej, o zredukowanie lekcji religii do jednej godziny tygodniowo. Przypomnę, że p. Kaznowska to wiceprezydent Warszawy – ta sama, która ma trudności z rozumieniem kierowanych do niej słów (albo jest zwykłą manipulatorką – tak czy siak – nie świadczy to o niej najlepiej). Kiedy bowiem warszawcy biskupi odpowiedzieli jej, że każdy wniosek o zmniejszenie tygodniowego wymiaru lekcji religii będą rozpatrywać, pani Kaznowska z niejasnych przyczyn usłyszała bądź zrozumiała, że będą „rozpatrywać pozytywnie” i taką rzekomą deklarację zaczęła upubliczniać w mediach.
Po co taka wiedza pani Diduszko-Zyglewskiej? Otóż chce ona „sprawdzić w ilu szkołach biskupi zgodzili się na zmianę dla dobra dzieci, a w ilu ważniejszy był interes kościoła”. Co za marna interpretacja… Niechże owa pani pozwoli, że sama zatroszczę się o dobro moich dzieci. A to, co ona nazywa „interesem kościoła” to w istocie mój interes, ponieważ jako katoliczka mam obowiązek, a jako Polka konstytucyjne prawo do nauczania i wychowania dzieci zgodnie z moimi przekonaniami. Dobrze znam program nauczania religii, zatem wiem, że jedna godzina w tygodniu to za mało.
Zamiast więc pytać w ankiecie, z jakim skutkiem dyrektorzy zwrócili się o zmniejszenie godzin z religii, należało zapytać: z jakiego powodu? Wszak starania o to argumentowane to było trudnościami organizacyjnymi – teraz okazuje się, że to jednak ideologiczne…

Kolejna kwestia, to dociekanie, czy w przypadku klas pierwszych czekano na umieszczenie w planie religii do rozpoczęcia roku i przedstawienia decyzji rodziców o uczęszczaniu dzieci na te lekcje. Zastanawiam się, czy ta kobieta ma jakiekolwiek pojęcie o funkcjonowaniu szkoły, arkuszach organizacyjnych i planowaniu zatrudnień na kolejny rok… Analogicznie czekajmy z zatrudnieniem psychologa na pełny etat do pierwszego zebrania, aż rodzice wyrażą zgodę na badanie dzieci, bo może nikt się nie zgodzi i psycholog nie będzie potrzebował pełnego etatu… Poza tym w przypadku wielu szkół podstawowych, w których funkcjonują oddziały przedszkolne, dyrekcje już otrzymały deklaracje od rodziców, które to deklaracje nie muszą być ponawiane.

Dalsze pytanie wiąże się z symbolami religijnymi – czy są w szkole, czy tylko w salach, w których jest religia, a jeśli w innych to prosi o uzasadnienie tego działania. Czyżby więc owa pani dość wybiórczo czytała „Rozporządzenie MEN w sprawie warunków i sposobu organizowania nauki religii w publicznych przedszkolach i szkołach”? Wszak wcześniej sama powoływała się na nie, a potem zdaje się nie dostrzegać paragrafu 12 o tym, że w pomieszczeniach szkolnych może być umieszczony krzyż (rozporządzenie nie stawia żadnych ograniczeń co do tego, w których salach można to uczynić).

W ankiecie nie zabrakło pytań o etykę – w jakich godzinach odbywa się, czy są okienka i ewentualnie ile tych okienek? To prawdopodobnie kolejna próba uderzenia w religię w szkole, choć nie jest winą ani katechetów, ani katolickich rodziców, że szkoła nie dysponuje tyloma nauczycielami etyki, by zajęcia z tego przedmiotu były równolegle z religią.

Wreszcie w ankiecie jest pytanie o to, „czy uroczystościom, w których biorą udział uczniowie Państwa placówki (apele na początek i koniec roku, apele okolicznościowe) towarzyszą elementy religijne? Jeśli tak, to jakie?”. Należy w tym miejscu zastanowić się, do czego chcemy wychowywać dzieci i młodzież – czy faktycznie należy kryć się z własnymi przekonaniami religijnymi? Czy hasło tolerancji zostało już całkowicie zawłaszczone przez środowiska wrogie religii i tradycyjnym wartościom? Ustawa „Prawo oświatowe” wyraźnie stwierdza, że „nauczanie i wychowanie – respektując chrześcijański system wartości – za podstawę przyjmuje uniwersalne zasady etyki. Kształcenie
i wychowanie służy rozwijaniu u młodzieży poczucia odpowiedzialności, miłości Ojczyzny oraz poszanowania dla polskiego dziedzictwa kulturowego”. Elementy religijne towarzyszące szkolnym uroczystościom są wyrazem takieg nauczania i wychowania.
Należy jednak podkreślać, że ani szkolne lekcje religii, ani udział w religijnych obchodach towarzyszących szkolnym uroczystościom, nie są obowiązkowe, a uczestniczą w nich ci, których rodzice wyrazili na to zgodę. Zupełnie więc nie rozumiem, dlaczego wciaż powracają dyskusje na temat religii w szkole? Skoro nie brakuje rodziców zapisujących swe dzieci na te lekcje, niechże wszyscy myślący inaczej uszanują to (tolerują…). Dlaczego my, katoliccy rodzice, mamy ponosić konsekwencje braku zapewnienia dzieciom nie uczęszczającym na religię stosownej opieki? Jest to częsty argument przeciwko religii, a przecież rozwiązaniem sytuacji nie jest zlekceważenie oczekiwań i praw tych wszystkich, którzy chcą, by ich dzieci uczyły się tego przedmiotu.

Wiemy doskonale, że motywy posyłania dzieci na religię w szkole są różne – aktualne regulacje prawne związane z organizowaniem religii w szkole umożliwiają to. Stąd też na religię mogą posyłać swe pociechy także rodzice niewierzący, letni, poszukujący, ateiści, innowiercy… – wszyscy, którzy sobie tego życzą. W sposób szczególny jednak my, rodzice katoliccy, musimy bronić naszego prawa do tych lekcji w szkole! Niestety, i w tym gronie – rodziców wierzących – zdarzają się głosy niezadowolenia spowodowane różnymi czynnikami (kiepski katecheta, kiepskie podręczniki, sprawdziany, późna godzina, wygórowanie wymagania czy nie taki sposób mówienia o Bogu, który preferujemy…). Pamiętajmy jednak, czym jest religia w szkole – jak mówił papież Jan Paweł II, to szansa nie do pogardzenia. Nie utożsamiajmy jej z katechezą parafialną prowadzącą do wzrostu w wierze, choć niewątpliwie lekcje religii temu wzrostowi mogą sprzyjać.

Przypomnijmy sobie zobowiązania z przyjętego sakramentu małżeństwa, a potem – z chrztu naszych dzieci. Deklarowaliśmy tam, że wychowamy po katolicku nasze pociechy. O ile religia w szkole jest dla „chętnych”, o tyle dla wierzących rodziców wspomniane zobowiązania nie są fakultatywne – to nasz obowiązek. Jeśli mamy jakiekolwiek zastrzeżenia do sposobu prowadzenia religii w szkole naszego dziecka, zwróćmy się – wpierw do samego katechety, w razie potrzeby – do proboszcza, dyrektora, wydziału katechetycznego… Czujmy się odpowiedzialni za rozwiązanie ewentualnego problemu, a nie – omijajmy go przez wypisanie dziecka. Wszak dziś nie brak takich, którzy tylko czyhają na zupełnie wyrugowanie religii ze szkoły. Zasłaniają się w tym funduszami, brakiem tolerancji wobec niewierzących, ciężkim tornistrem czy długim przebywaniem w szkole… Nie dajmy się zakrzyczeć, pokonać półprawdami czy wybiórczo przytaczanymi paragrafami aktów prawnych.
Tak wiele mówi się dziś o darze wolności, demokracji… tym bardziej przykre jest, że w czasach zniewolenia, w naszej tragicznej historii ludzie potrafili bronić wiary i prawa do jej wyznawania. A dziś – niektórzy nawet nie podejmują prób zawalczenia o swoje prawa, nie dostrzegając wcale, że są prześladowani…

Wracając do wymierzonej w katolickich rodziców działalności p. Diszuszko-Zyglewskiej – szkoda, że to taka zagorzała feministka… Mogłaby czasem wziąć przykład z męża i – zamiast wchodzić z butami w cudze życie i prawa – położyć się na ulicy w ramach „pokojowego protestu”, wstać po chwili i… iść dalej.

P.S. Jeszcze jedna myśl chodzi mi po głowie… już na zupełnym marginesie powyższej refleksji. Taka niby feministka, a nazwisko męża nosi jako pierwsze…

P.S. 2 – Powyższy wpis powstał przed rokiem. Dziś – 6 września 2020 – sytuacja jest jeszcze gorsza, bo niektóre przedszkola czy oddziały przedszkolne nawet nie zaplanowały religii tłumacząc to pandemią lub złą sytuacją finansową. Pamiętajcie, drodzy Rodzice, że na Wasze życzenie mają obowiązek zorganizować lekcje religii!