Wybornego katechologa myśli kilka… (II)

Po krótkiej przerwie urlopowej powracam do podjętego ostatnio wątku refleksji katechetycznej ks. Walentego Gadowskiego. Choć bowiem refleksja ta pochodzi z pierwszej połowy XX wieku, to wielkość jej autora wyraża się nie tylko w jego ówczesnych dokonaniach, ale także w aktualności myśli, które zamierzam przybliżyć.

Im dłużej ks. W. Gadowski pracował w szkole jako katecheta, tym więcej miał trafnych spostrzeżeń z zakresu dydaktyki i metodyki katechetycznej. Wiele z nich dotyczyło sposobu odpytywania uczniów – poza wskazówkami dotyczącymi stawiania pytań, o których pisałam ostatnio, radził on wybierać do odpowiedzi możliwie różne osoby. Mało kto przyzna się do tego, że zdarza się mu wybierać często uczniów dobrych czy bardzo dobrych, którzy zawsze udzielają poprawnych odpowiedzi (czasem są to ci słynni uczniowie, którzy podnoszą rękę zanim jeszcze zadamy pytanie…). Taka praktyka sprawia, iż wiemy jedynie, że CI uczniowie znają odpowiedź. Co z innymi? Różnie… niektórzy pewnie wiedzą, ale nie chce się im zgłaszać, inni są zbyt nieśmiali lub niepewni swej wiedzy, by podnieść rękę… jeszcze inni być może nie dosłyszeli pytania lub nie potrafią na nie odpowiedzieć. Tymczasem katecheci zadowoleni usatysfakcjonowani poprawną odpowiedzią pędzą dalej z materiałem, nie zważając zupełnie na to, że być może połowa klasy wcale nie zrozumiała tematu. Wybieranie różnych osób jest nie bez znaczenia jeszcze z innego względu – otóż postępując w ten sposób wcale nie wyrównujemy szans innych uczniów, a wręcz utwierdzamy ich w przekonaniu co do funkcjonujących w klasie „prymusów”. Taka postawa może być odczytywana przez niektórych jako faworyzowanie jednych przy mniejszej sympatii czy jej braku wobec pozostałych. Jakże więc mądre są słowa ks. W. Gadowskiego, iż „roztropność radzi, by wyjaśnień udzielał nie zawsze jeden i ten sam uczeń najzdolniejszy, ale o ile możność coraz to inny” (s. 82).

Warto uwzględniać w nauczaniu religii pewne wskazania ks. W. Gadowskiego odnośnie do „zastosowań etycznych”. Skoro nauczanie to ma wpływać „na serce i wolę”, radził on
1. opowiadać pod koniec lekcji przykład biblijny lub z życia świętych;
2. poprosić uczniów o podobny przykład z życia;
3. uwydatnić pobudki postaci biblijnej lub innej przedstawionej w punkcie pierwszym;
4. zapytać uczniów, jak oni mogliby wykonać coś podobnego;
5. dodać zachętę praktyczną połączoną z pkt.6
6. pomodlić się o pomoc Bożą do rychłego wykonania postanowień (zob. s. 82-83).

W odniesieniu do punktu piątego ks. Gadowski podkreślał, by kłaść nacisk na „czyny drobne, możliwe do wykonania w tym samym dniu, niekiedy nawet podczas lekcji szkolnej” (s. 83).

Wielokrotnie w swoich wspomnieniach ks. Gadowski zwracał uwagę na dyscyplinę i zachowanie uczniów podczas lekcji. Jakże jego słowa są aktualne dziś, gdy pomyślimy o naszych uczniach słabo koncentrujących się, dla których każdy zbędny przedmiot na stoliku czy szept kolegi czy koleżanki są czynnikiem rozpraszającym. „Nie rozpoczynałem nauki, dopóki wszyscy uczniowie nie siedzieli prawidłowo, tj prosto z obu rękoma złożonymi na ławie, na której miał leżeć tylko katechizm. Wszelkie szepty i szmery musiały ustać” (s. 93). Ktoś może stwierdzić, że dzisiejszy nauczyciel nigdy nie rozpocząłby lekcji czekając na takie warunki – z pewnością jednak jeśli od początku ustalimy z uczniami zasady i jesteśmy konsekwentni w ich przestrzeganiu, to będzie to pomocne. Warto, by pamiętali o tym zwłaszcza początkujący katecheci, unikając pokus „przypodobania się” uczniom na pierwszych lekcjach z nadzieją, że taki „luz” pomoże w nawiązaniu dobrych relacji i zdobyciu posłuchu uczniów.

Myliłby się jednak ten, kto wyobraża sobie, iż na lekcjach ks. Gadowskiego przez 45 minut uczniowie siedzieli wyprostowani z rękoma na ławie. Ks. Gadowski doskonale zdawał sobie sprawę z potrzeb i możliwości uczniów. Jak zauważał, „ład taki nuży uczniów, więc od czasu do czasu kazałem wszystkim powstać, np. z okazji powtórzenia chórem odpowiedniej pieśni religijnej. W czasie upału w godzinach popołudniowych kazałem nawet wykonywać ruchy gimnastyczne rękami do góry i w dół. Przerywało to senność, wszystkich ogarniającą” (s. 93).

Dzisiejszy katecheta może skorzystać ze wskazań ks. Gadowskiego także w kwestii dyscyplinowania uczniów – ci, którzy mają za sobą co najmniej kilka lat uczenia prawdopodobnie przekonali się, iż nie ma nic gorszego niż wdawanie się w dyskusję z uczniem na lekcji z powodu jego zachowania… Cóż radzi wyborny katecholog? „Gdyby, go beształ podczas lekcji, rozprószyłbym uwagę całej klasie – wystarczyło proste wezwanie do odpowiedzi(…) Nie uciekałem się nigdy do pomocy gospodarza [wychowawcy] klasy, bo wyznałbym tym samym, że nie potrafię się uporać ze swawolnikiem” (s. 94).

Przy lekturze „Wspomnień katechety” przypomniały mi się głosy niektórych katechetów, krytycznie odnoszących się do podstawy programowej, programu czy podręczników do religii ze względu na rzekomą obfitość materiału do przekazania. A to za sprawą przytoczonej przez ks. Gadowskiego niemieckiej zasady dydaktycznej, według której „mistrza poznaje się po umiejętności ograniczania materiłu i opuszczania wszystkiego, co nie ma wartości życiowej” (zob. s. 98). Oczywiście ograniczanie to winno mieć swoje granice, ale nie wolno jest nam bezmyślnie pędzić z tematami nie zwracając uwagi na to, co z naszego nauczania pozostało w głowach (i sercach) uczniów. Ktoś powie, że musimy rozliczyć się z realizacji podstawy programowej… I tu tak naprawdę wracamy do początku – wymagania z podstawy programowej są rozpisane na etapy edukacyjne, a nie na klasy, więc w ciągu trzech czy czterech lat nie powinno być trudności z ich realizacją. Zwłaszcza, jeśli na początku roku samodzielnie opracowujemy (a przynajmniej modyfikujemy) rozkłady materiału otrzymane z wydawnictw.

W dzisiejszym nauczaniu religii warto przypomnieć także zachętę ks. Gadowskiego do jak najczęstszego posługiwania się tablicą. Stwierdził on wręcz, iż „można uważać za regułę, iż im dzieci więcej zaniedbane, im trudniejsze warunki są nauczania, tym częściej należy posługiwać się tablicą i kredą” (s. 100). Dziś częściej doświadczymy w salach tablicy i markerów lub tablic multimedialnych czy rzutnika, jednak myśl pozozstaje aktualna. Korzystanie z nich jak najczęstsze pomoże z jednej strony skupić uwagę uczniów, zaangażować ich zmysły, z drugiej zaś będzie kompensacją braków wiedzy czy doświadczeń dzieci i młodzieży. Trudno odwoływać się np. do obrzędów czy symboli nieznanych dzieciom bez ich uprzedniego ukazania choćby na ilustracji, zdjęciu czy nagraniu.

Jakże aktualne są i inne praktyki katechetyczne ks. Gadowskiego – „aby uczniów zainteresować nauką religii, nie pomijałem żadnej kwestii aktualnej, żywo przez młodzież roztrząsanej, owszem, szukałem sposobności, aby ją omówić gruntownie w duchu Bożym, dalekim od jakiejkolwiek partyjności. Gdy przy historii Kościoła musiało się potrącić o sceny gorszące, nie upiększałem niczego, ale złe nazywałem złem i krótko rzecz załatwiałem” (s. 115).

Przy okazji dzisiejszych dyskusji nt. religii w szkole jeden z wątków dotyczy oceniania. Niektórzy zastanawiają się, czy wypada stawiać jedynki z religii, inni z kolei popadają w skrajność i potrafią stawiać od góry do dołu oceny niedostateczne zapominając, że nierzadko sami sobie wystawiają taką notę, skoro niczego nie nauczyli uczniów… Cóż w tym temacie radzi ks. Gadowski? „Miałem zwyczaj nie pisać w notatce noty niedostatecznej, lecz notować w skróceniu treść, której uczeń nie umiał. Jeżeli nie umiał po raz wtóry, odpowied jego podkreślałem. Dopiero z tym było źle, kto miał kilka podkreśleń. Chodziło mi o to, aby uczeń nie opuścił partii, której nie umiał, ale naprawił swoje zaniedbanie” (s. 120). Pomysł ten jest wart naśladowania np. przy nauce modlitw – czasem katecheci skarżą się, że uczniowie mimo wyznaczonego terminu nie potrafią tej czy innej modlitwy. Warto zastanowić się, jak możemy pomóc tym uczniom przyswoić treść, zamiast od razu stawiać jedynkę.

Miłośnik dawnych lektur katechetycznych nie będzie zaskoczony tym, iż we wspomnieniach ks. Gadowskiego znajdziemy wątek korelacji religii z innymi przedmiotami (w pierwszej połowie ubiegłego stulecia zwanej „korrelacją”). Wielokrotnie podkreślał, jak ważna jest znajomość zagadnień podejmowanych przez innych nauczycieli, choć jednocześnie jest to dodatkowym obciążeniem dla katechety. „Najmniej punktów stycznych ma religia z matematyką, ale i tu należało odświeżyć swoje wiadomości, by nie stracić na powadze uczniów. Jeżeli głos powszechny musiał przyznać, że katecheta na wszystkim się rozumie, że żaden uczeń pod żadnym względem nie ma nad nim przewagi, to powaga katechety była murowana” (s. 128).

Dziś lekcje religii z różnych stron bywają zagrożone – czasem jest to niesprzyjająca władza lokalna. I ks. Gadowski nie był wolny od takich trosk – np. gdy starostą tarnowskim był niejaki Dunajewski, który to z poczatkiem zimy wezwał pisemnie dyrekcję miejscowych szkół średnich, by uwolniły młodzież od niedzielnego nabożeństwa szkolnego z powodu silnego mrozu. Ks. Gadowski interweniował wówczas zauważając, iż starosta nie może przewidzieć pogody w każdą niedzielę zimy. Warte zapamiętania jest podsumowanie sytuacji zawarte we wspomnieniach „Jeżeli w jednej sprawie pozwolimy staroście grać sobie na nosie, to nie będzie znał miary swoich żądań” (s. 135). Można zacytować te słowa wszystkim samorządom, które już wieszczą brak katechetów lub trudne warunki lokalowe i chciałyby ograniczyć religię do jednej godziny w tygodniu bądź zamieszczać ją w planie wyłącznie na pierwszej lub ostatniej godzinie lekcyjnej.

Jako osoba od kilkunastu lat ucząca religii w przedszkolu, nie mogę pominąć refleksji ks. Gadowskiego nad katechezą dzieci – szczególnie, iż zajął się on tą grupą wiekową z wielką troską, opracowując katechizm elementarny. Ks. Gadowski podkreślał, iż „nie potrafimy dzieciom wlać rozumu ludzi dorosłych, więc naszym obowiązkiem jest: zniżać się w wyjaśnianiu prawa do pojętności dzieci. Za takie zniżanie się nie można żadną miarą uważać wyrywania pewncyh pytań i odpowiedzi z katechizmu małym: owszem taki wyciąg jeszcze bardziej abstrakcyjnym. Należało raz wreszcie ułożyć katechizm specjalnie dla dzieci dostosowany do ich psychiki, a przecież zgodny z tradycją nauczania Kościoła” (s. 141).

Skoro zaś mowa o materiałach katechetycznych, to i dziś spotykamy się z tym, co krytycznie oceniał ks. Gadowski w jego czasach. Otóż bywa, iż mimo wszelkich wytycznych i zobowiązań ciążących na katechetach odnośnie do wyboru podręcznika, niektórzy uczą z materiałów dobrze im znanych, wykorzystywanych od lat, nawet jeśli są to materiały już nieaktualne bądź niedopuszczone w danej diecezji. Takie niezdrowe przyzwyczajenia ks. Gadowski przypisywał księżom, zaś my mozemy rozszerzyć je na katechetów różnego stanu: „Największą trudność stanowi w praktyce przyzwyczajenie księży do jednego trybu działania. Kto się zżył z Kanizjuszem, ten odrzucał Deharbea i wprowadzał go dopiero z konieczności, gdy Kanizyusza całkiem zabrakło. Tak samo kto nawykł do Deharbea, nie może oswoić się z moim układem i obstaje przy Deharbie-Likowskim (…) Konserwatyzm taki uważam za przesadny. Apostoł wzywa: Omnia probate; quod bonum est, tenete (1 Tes 5,21). Zastosujmy tę wskazówkę również do metod katechizowania i do podręczników” (s. 145).

Zarówno powyższe cytaty, jak i te zamieszczone w poprzednim wpisie, to zaledwie kilka myśli ks. Walentego Gadowskiego. Jeśli ktokolwiek miałby możliwość dotarcia do książki, to szczerze polecam zapoznanie się ze 'Wspomnieniami katechety” tegoż autora. Ilekroć czytam refleksje sprzed około wieku czy choćby 50 lat, mam świadomość trudów czy to czasów, w których działali ówcześni katecheci i katechetycy, czy też sytuacji religii. Mimo to wraz z wielkim szacunkiem dla osiągnięć tamtych postaci, odczuwam pewną tęsknotę za czasami nowych teorii katechetycznych, odnów czy koncepcji wdrażanych w gronie wielkich pasjonatów i osób oddanych katechezie. Oczywiście dziś też mamy wiele do zrobienia… ale jednocześnie wiele już otrzymaliśmy. Czy potrafimy to wszystko właściwie wykorzystać? Czy to, co jest dla nas dostępne, nie usypia nieco naszej kreatywności i nie oglądamy się wciąż na nowe rozwiązania metodyczne, nowe pomoce? Czy uczestnicząc w formacji katechetów, zastanawiamy się, jak możemy wykorzystać nową wiedzę i umiejętności w pracy, by przekaz katechetyczny uczynić lepszym, bardziej owocnym? Pytania można mnożyć… choćby na potrzeby własnego katechetycznego rachunku sumienia…

Zachęcam do czytania starych książek i czasopism katechetycznych – być może dzięki nim każdy z nas stanie się jeszcze lepszym katechetą czy „wybornym katechologiem”, czego sobie i Państwu życzę 🙂