30 lat później…

Choć religia powróciła do szkół 30 lat temu, to czasem mam wrażenie, że mimo upływu czasu niewiele się zmieniło. Wciąż pojawiają się dyskusje nad zasadnością tego przedmiotu w szkole, niektórzy nie widzą (albo udają, że nie widzą), jak wiele zmieniło się przez te trzy dekady i jak mocno doprecyzowano kwestie organizacyjne, przygotowanie katechetów, programy i podręczniki… Ba! Niektórzy zdają się nie dostrzegać dokumentów katechetycznych i ich treści, w których uregulowane są sprawy takie jak np. posługa katechetów w parafii.

Spodziewałam się, że w związku z okrągłą – trzydziestą rocznicą powrotu religii do szkół pojawią się artykuły, dyskusje, sympozja… Tym, co zawsze mnie smuci jest krytyczne (a może raczej: krytykanckie) odnoszenie się do religii w szkole samych katechetów bądź powielanie informacji, które jakkolwiek mogłyby zaszkodzić lekcji religii czy katechetom w odbiorze społecznym. Nie musiałam długo czekać, by moe przewidywania spełniły się. Oto bowiem jeden z kapłanów dokonał bilansu 30-lecia… Szczęśliwie w ocenie rozmówcy bilans jest dodatni, co nie zmienia faktu, że muszę ujemnie ocenić niektóre fragmenty wypowiedzi.

Już na wstępie męczy notoryczne posługiwanie się przez redaktora pojęciem „katecheza w szkole” i zgoda rozmówcy na taką terminologię. Wielokrotnie wypowiadałam się w tej kwestii, ale powtórzę, że mówienie o „katechezie w szkole” nie jest prawidłowe, choć nauczanie religii jest formą katechezy. Nie jest jednak pełną katechezą, co czyni zwrot podwójnie niebezpiecznym – osoby wierzące mogą sądzić, że skoro mamy katechezę w szkole, to nie potrzeba nic więcej w parafii, zaś przeciwnicy Kościoła słyszac o „katechezie” podważają rangę lekcji religii jako przedmiotu organizowanego na zasadach analogicznych do języka polskiego, historii czy biologii (są przekonani, że stawiamy oceny za udział we Mszy świętej i oceniamy dzieci za wiarę).


„My, księża, zawsze w szkole jesteśmy gośćmi” – to jedno ze stwierdzeń, z którym nie mogę się zgodzić. Owszem, da się je zinterpretować pozytywnie (analogicznie do tego, że nasza ojczyzna jest w niebie), jednak takie stwierdzenie niesie ze sobą zbyt duże ryzyko złej interpretacji. Kiedyś pracował ze mną w szkole pewien kapłan. To był gość! W czasie lekcji spacerował po korytarzu i rozmawiał przez komórkę… Pomijając takie przypadki, „gość” to ktoś, kto ma szczególne znaczenie, gdy przychodzi… Nie każemy gościowi sprzątać, odkładamy swoje obowiązki, by pobyć z gościem, przygotowujemy się na jego przyjście… Rozumiem, że gościem może być w szkole ksiądz proboszcz, gdy przychodzi na zaproszenie dyrekcji na jasełka. Ksiądz-katecheta jest pracownikiem szkoły tak samo jak inni katecheci, jak inni nauczyciele, więc jest współodpowiedzialny za to środowisko – zarówno w sensie odpowiedzialności za osoby, ich relacje, jak i np. kwestię porządku w sali po swojej lekcji.

„Po pierwsze, rozsypuje się kadra, brakuje nauczycieli religii. Dzieje się tak między innymi dlatego, że wielu katechetów świeckich – powiedzmy sobie szczerze – było po prostu wykorzystywanych” – co za błędna diagnoza! Po prostu pokolenie katechetów, którzy rozpoczęli pracę w 1990 roku, odchodzi na emeryturę, a niż demograficzny zrobił swoje. Ponadto jest mniej powołań kapłańskich, więc i mniej księży do pracy w szkole. Warto zauważyć, że poza katechetami brakuje także innych nauczycieli, brakuje psychiatrów, brakuje cukierników i piekarzy…

„Oczekiwano od nich podejmowania różnych aktywności poza szkołą, na przykład pracy w niedziele, za którą oczywiście im nie płacono. Poza tym, skoro mamy być w Kościele prorodzinni, to pozwólmy świeckim katechetom w niedzielę być z rodziną, a nie de facto w pracy” – warto przypomnieć, że zgodnie z polskim dyrektorium katechetycznym, ów rzekomy obowiązek pracy w niedziele dotyczy udziału we Mszy świętej z udziałem dzieci. Mam nadzieję, że mimo tego wymagania katecheci i tak przychodzą do kościoła w niedzielę… Oczywiście chodzi pewnie o sytuacje, w których katecheta był zobowiązany do udziału we Mszy świętej w parafii, na terenie której leży szkoła, co utrudniało mu udział w Eucharystii z własną rodziną, we własnej parafii. Jestem jednak pewna, że większość takich przypadków da się rozwiązać rozmową -pod warunkiem, że rozmawia się o tym z księdzem proboszczem, a nie – całym światem poza jego plecami.
„Znam spore grono ludzi, którzy byli katechetami, ale zrezygnowali z wykonywania tego zawodu. Opowiadają o trudnych relacjach z proboszczami, którzy oczekiwali od nich niemal nieograniczonej dyspozycyjności oraz zaangażowania w działania pozaszkolne, i nie widzieli potrzeby jakiejkolwiek gratyfikacji za tę dodatkową pracę. Czasami nie padało nawet zwykłe „dziękuję”” – hmm… tak się ma, gdy sie nie uważało na wykładach z katechetyki. Wspomniane już polskie dyrektorium katechetyczne w numerze 90. wskazuje jasno, że „pozostałe, nie wymienione powyżej działania szkolnych katechetów na rzecz parafii, winny być wynagradzane zgodnie z prawem partykularnym diecezji”.

„Po drugie, wydaje mi się, że nasze wydziały teologiczne, żeby nie utracić dofinansowania z powodu małej liczby studentów, rekrutują osoby, które niekoniecznie nadają się na katechetów (…) jednak kierownictwo wydziałów teologicznych powinno mocniej uświadamiać swoim studentom, jakie są dalsze ścieżki ich kariery zawodowej. Powinno się studentów informować, że nie musi się ona wiązać z byciem katechetą, jeśli nie ma się odpowiednich predyspozycji.” – cóż… od „wydaje mi się” do „jak jest naprawdę” bywa bardzo długa droga… po pierwsze – studiowanie teologii nie oznacza automatycznie uzyskania kwalifikacji do nauczania religii (przynajmniej na wydziałach teologicznych, bo w seminariach raczej tak). Po drugie – moi studenci mogą potwierdzić, że nie tylko zachęcam do realizowania przygotowania pedagogicznego do nauczania religii, ale także równie mocno… zniechęcam. Zawsze podkreślam, że jeśli ktoś nie czuje powołania katechetycznego, to niech nie robi tego przygotowania (jako zabezpieczenia przed bezrobociem – na zasadzie: jak nie znajdę żadnej pracy to zostanę katechetą”). Poza tym dwa wnioski wzajemnie wykluczają się, bo gdyby faktycznie wszyscy absolwenci teologii pracowali jako katecheci, to deficyt katechetów nie byłby aż tak duży.

„Coraz częściej widzę ogłoszenia, również na Facebooku, w których proboszczowie szukają katechety z dobrą opinią, który nie zrobił jakiegoś „przypału”, na przykład nie dał się wplątać w głupie dyskusje lub nie wybuchnął agresją. To jest bardzo duży problem, z którym trzeba się zmierzyć.” – dziwne, bo też widziałam kilka ogłoszeń i zwykle dotyczyły one po prostu poszukianego katechety, bez dopowiedzeń, o których mówi ks. Wyżkiewicz, sugerujących, że katecheci robią „przypały”. A skoro mowa o wyszukiwaniu na facebooku to domyślam się, że chodzi o katechetów świeckich, więc dla sprawiedliwości dodam, że my, katecheci świeccy, niejednokrotnie wstydzimy się za „przypały” księży katechetów (co nie zmienia faktu, że jest wielu genialnych księży uczących religii).

Kolejny fragment wywiadu wprawił mnie w niemałe osłupienie: „zdarzają się sytuacje, kiedy na przykład proboszcz wiesza krzyże we wszystkich szkolnych salach, nikogo nie pytając o zgodę”. Przykre, że księdzu katolickiemu tak przeszkadza krzyż w sali. A poza tym – chętnie poznam konkretny przypadek – gdzie tak było, że ksiądz proboszcz, nie będąc pracownikiem szkoły ani tym bardziej osobą pełniącą w niej stanowisko kierownicze, ot, tak -wchodzi do sali i wiesza krzyż?

„Czyli umieszczenie katechezy w planie na pierwszej lub ostatniej godzinie lekcyjnej wcale nie musi wynikać z tego, że dyrektor jest antyklerykalny?
– Czasem po prostu nie da się inaczej ustalić grafiku i tyle.” – w tej pozornie niewinnej wypowiedzi kryją się dwa wątki, które bardzo łatwo wymieszać. Oczywiście, chyba tylkocudotwórca ułożyłby plan tak, by żadna klasa nie miała religii na pierwszej czy ostatniej lekcji. Jednak czym innym jest sporadyczne umieszczenie tego przedmiotu na początku czy na końcu, a czym innym celowe działania zmierzające do tego, by religia była tylko i wyłącznie na początku lub końcu, co już jest akrobacją w drugą stronę i wymusza np. późniejsze rozpocznanie lekcji przez niektóre klasy. Zresztą taka zasada (gdyby istniała, a nie istnieje, co warto przypomnieć, bo przekłamania w tym względzie są ogromne i co i rusz jakiś mędrzec w komentarzach na różnych forach sądzi, że tak miało właśnie być lub przepisy stanowią o tym) wskazywałaby na lekceważące traktowanie przedmiotu.

„Nauczyciele języka polskiego, informatyki, matematyki, chemii, języków obcych etc. – jeśli im szkolna pensja nie wystarcza – mają możliwości dorabiania poza szkołą. Katecheci takiej możliwości nie mają – nie ma zapotrzebowania na korepetycje z teologii” – owszem, korepetycji może nie udzielamy, ale katecheci często są ludźmi wielu talentów i jeśli czas, siły i chęci pozwalają, to nie brak przykładów pozaszkolnego działania jak produkty hand made, gry, naklejki – i inne cudeńka.

„A jeśli katecheci są dodatkowo nauczycielami innego przedmiotu, to i tak z racji bycia katechetą nie mogą przyjmować funkcji wychowawczej.” – no i dozekaliśmy się wprost nieprawdy w artykule. Owszem, przez pewien czas mówiono o interpretacji tzw. zawężającej, wg której uczenie religii mimo uczenia innego przedmiotu uniemożliwiało objęcie wychowawstwa. Ze względu jednak na trwające dyskusje w tym temacie zwróciłam się z prośbą o wyjaśnienie do MEN i stanowisko jest takie, że katecheta uczący w danej szkole czegoś innego może być wychowawcą (chodzi o to, by w razie utraty misji kanonicznej, nie zostawiał swej klasy).

„Znam też takie przypadki, kiedy księża katecheci nie potrafili ułożyć sobie dobrych relacji ze świeckimi katechetkami. Wina leżała zazwyczaj po obu stronach. To był powód frustracji. Tego rodzaju problemy pewnie zdarzają się wszędzie, kłopot jednak w tym, że katecheci nie mają się z nimi do kogo zgłosić.” – po pierwsze, ciekawa jestem, na jakiej podstawie ksiądz wysnuł wniosek, że wina w trudnych relacjach księży ze świeckimi katechetkami (rozumiem, że katechetami już nie…) leżała po obu stronach? Jeśli podstawą do wniosków było własne doświadczenie czy rozmowy ze znajomymi, to mój wniosek byłby inny. Odpowiedzialność związana z wypowiadaniem się w mediach zobowiązuje, by spojrzeć nieco dalej niż na czubek własnego nosa, a przynajmniej unikać generalizowania własnych doświadczeń czy swojego widzimisię.  Po drugie – chętnie dowiedziałabym się, ilu katechetów korzysta z pomocy doradców metodycznych? Ilu katechetów będących w trakcie awansu zawodowego na nauczyciela kontraktowego lub mianowanego realnie omawia swoje sprawy z opiekunem stażu? Nie do końca jest tak, że katecheci nie mają do kogo zgłosić się. Wsparcie psychologiczne? Rozumiem, że może być niektórym potrzebne, ale też pamiętajmy, że mowa o dorosłych ludziach, którzy w ramach studiów odbyli przygotowanie w zakresie psychologicznym, mają pracować z dziećmi i młodzieżą i być dla nich wsparciem. Podkreślam, że nie neguję przypadków, w których katecheta czy inny nauczyciel potrzebuje terapii, ale też czy przypadkiem nie zdarza się, że dorośli ludzie bywają coraz mniej samodzielni? Przyglądając się portalom, forom i grupom nauczycielskim mam wrażenie, że czasem nauczyciele nie szukają wsparcia, ale wyręczenia ich z obowiązków. „Myślę, że gdyby parafia dbała o swoich katechetów, opłacała im różnego rodzaju kursy i szkolenia oraz związane z ich pracą aktywności, katecheci pozostawaliby w zawodzie. Mieliby szansę rozwoju zawodowego, czuliby się doceniani i potrzebni” – dla sprawiedliwości trzeba dodać, że czasem formacja katechetów (ta prowadzona przez stronę kościelną) jest współfinansowana przez parafię – ksiądz proboszcz częściowo pokrywa opłatę za szkolenia, uiszczając za każdego katechetę składkę. Podobnie zdarza się, że i szkoła uczestniczy finansowo w studiach, konferencjach czy choćby kosztach podróży katechety. Jednocześnie możliwości rozwoju zawodowego (zwłaszcza dziś, w dobie szkoleń e-learningowych) niekoniecznie zależą tylko i wyłącznie od kwestii finansowych. Jeśli zaś chodzi o czucie się docenianymi i potrzebnymi – przypominają mi się memy głoszące mniej więcej to, że „zostałam nauczycielką dla sławy i pieniędzy” 🙂 Potrzebni jesteśmy, bo żniwo wielkie, a robotników mało 🙂 Jeśli zaś chodzi o docenianie, to sądzę, że wielu katechetów zgodzi się ze mną, że najważniejsze jest bycie docenianym przez uczniów, a na to trzeba zapracować i w tym nikt nas nie wyręczy.

Przytaczana rozmowa to fragment książki, która ukaże się we wrześniu. Czy sięgnę po książkę? Poznany fragment nie zachęca do tego – chyba, że w celach badawczych, naukowych. W pierwszej chwili po lekturze wywiadu pomyślałam, że niby w tytule mowa o bilansie dodatnim, a wydźwięk rozmowy jakiś mało pozytywny… Trochę jak gdyby przyjść do kogoś na urodziny i zacząć wyliczać mu zmarszczki. Cóż… mam nadzieję że jubilat, jakim jest szkolne nauczanie religii, z okazji swojej „trzydziestki” doczeka się jeszcze innych – milszych – niespodzianek.