Kto z nas nie zna tej rymowanki! Zapewne pamiętamy z jej dalszego ciągu, że baba nie wiedziała, jak ma siać, „a dziad wiedział, nie powiedział…”. I choć nie polecam naśladować dziada, to równie negatywnie oceniam przeciwną postawę – kiedy ktoś nie wie, a mówi…
Obrodziły nam ostatnio media w ekspertów od nauczania religii i katechezy. Czyżby nastąpiła powszechna aktywizacja medialna katechetyków lub katechetów? Ależ skąd! Ot, po prostu zapytano różne osoby o lekcje religii, a ci – choć nie bardzo mieli coś mądrego czy rzeczowego do powiedzenia w tym temacie, chyba z grzeczności nie odmówili. Próbowali za to wykrzesać coś ze swych przypuszczeń lub mocno przeterminowanych doświadczeń.
Jednym z takich samozwańczych eskpertów od katechezy i nauczania religii stał się ks. Krzysztof Mądel:
https://www.edziecko.pl/Junior/7,160035,26872178,uczniowie.html?fbclid=IwAR3JsdzhmkJiGGSV3PS-8u9DtchsXRvfVe-r9HRJszS9vZ-p4Ui25qh4Sws
Trudno mi było odnaleźć w informacji o nim podanej pod wywiadem cokolwiek, co wskazywałoby na jego kompetencje do mówienia o religii („Ksiądz Krzysztof Mądel jest polskim jezuitą, filozofem, teologiem moralistą, publicystą, grafikiem i malarzem. Obecnie sprawuje funckję kapelana w Szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie. Duchowny jako dziecko sam padł ofiarą molestowania o czym opowiedział w wywiadzie udzielonym dla portalu gazeta.pl.”).
W swych wypowiedziach o. Mądel wykazywał rażący brak wiedzy na temat tego, jak wygląda przygotowanie nauczycieli religii oraz ich praca („przygotowanie nauczycieli religii pozostawia wiele do życzenia i wyraźnie odstaje od przygotowania innych nauczycieli”; „”Dyrektor szkoły tylko w ograniczonym stopniu zarządza pracą swoich katechetów, nie ma bowiem możliwości bezpośredniej oceny ich pracy dydaktycznej”; „Rodzice z dnia na dzień praktycznie stracili kontakt z katechetami swoich dzieci”; „Religia trafiła do szkół bez przygotowania, wciąż jest tą samą katolicką katechezą, którą kiedyś przekazywano w przykościelnych salkach, czyli wtajemniczeniem religijnym, a nie wykładem o religii”; nauczanie i podręczniki rzekomo „Nie jest to dopasowane do doby internetu i ebooków . Episkopat powinien opracować zróżnicowany, wielowariantowy minimalny zakres programowy i zadbać o to, żeby uczeń i nauczyciel mieli łatwy dostęp do różnych źródeł, dostosowanych do zdolności i zainteresowań dziecka i możliwości technicznych” ). Innym razem wprost mówił nieprawdę („Program stworzony przez jezuitów pod kierunkiem nieżyjącego już o. Jana Charytańskiego, powstawał tuż po Soborze Watykańskim II, w latach 70. zeszłego wieku i do dziś jest aktualizowany”; „Episkopat autoryzował ten program, później także inne, ale biskupi w swoich diecezjach nie musieli go stosować, jeśli ktoś z miejscowych księży opracował własny podręcznik”; „Nauczyciel teoretycznie mógłby każdą jednostkę lekcyjną zrealizować inaczej, w oparciu o własne źródła, ale w praktyce większość katechetów ogranicza się do tego, co proponuje podręcznik polecony przez biskupa”; „Ewentualnie ustala on z rodzicami jaki podręcznik wybierze i potem traktuje jego treść jak jazdę obowiązkową”; „Katecheci, jak sądzę, nie mają żadnego kursu savoir-vivre, więc jeśli z domu rodzinnego wynoszą karczemne maniery, to uczeń musi się z nimi konfrontować”).
Nie mogąc przejść obojętnie obok tak fałszywego obrazu katechetów i ich pracy, napisałam do prowincjała jezuitów z prośbą o reakcję i zachęciłam do tego innych katechetów. Napisałam też dość obszerny mail z prośbą o przekazanie go o. Mądlowi i ustosunkowanie się do kilku postawionych przeze mnie pytań na kanwie wywiadu dla portalu gazeta.pl. Nie wiem, czy doczekam się tak reakcji, jak i odpowiedzi samego zainteresowanego. Tak jak ów ostatni publicznie zaszkodził katechetom i nauczaniu religii, tak ja mogę publicznie wyrazić swoją opinię, co niniejszym czynię.
Czasem jednak nawet zgłoszenie sprawy do przełożonego nie jest możliwe, ponieważ autorem niemerytorycznych wypowiedzi jest… sam przełożony (zakładam, że generał dominikanów nie bardzo byłby zainteresowany sprawą…).
Tak było w przypadku o. Pawła Kozackiego – prowincjała zakonu dominikanów – w czasie rozmowy z red. R. Mazurkiem (od ok. 15 min. 40 sek):
https://www.youtube.com/watch?v=QJBMucWyHto
O. Kozacki ponoć już w 1990 roku twierdził, że powrót religii do szkoły to zły pomysł. Przykre, że takie stanowisko wyrażał ówczesny neoprezbiter. Szczególnie, iż po święceniach przez trzy lata pierwsze lata był wikariuszem i katechetą w dominikańskiej parafii św. Dominika w Szczecinie. Skoro już wtedy nie rozumiał istoty szkolnych lekcji religii, to jak je prowadził? Prawdopodobnie na podstawie ówczesnych doświadczeń o. Kozacki stwierdził, że „ci, którym zależało na katechezie nie mogli z niej w sposób prawidłowy korzystać w atmosferze szkoły, atmosferze jednego z przedmiotów oraz przymusowej obecności innych”, a „katecheza”w szkole „uniemożliwiała przekaz wiary”. Stwierdził nawet, iż tworzono często „parodię lekcji religii”. Czy zatem on sam nie był jednym z tych parodystów? Takie pytanie może nasunąć się, skoro wystarczyłaby ocena dostateczna z katechetyki fundamentalnej, by wiedzieć, że celem lekcji religii nie jest „przekaz wiary”, ale „przekaz o wierze”. Wygląda na to, że o. Kozacki od 30 lat tkwi w błędnym przekonaniu co do tego, czym jest lekcja religii… To zaś oznacza, że być może wcale nie postuluje prowadzenia katechezy parafialnej i nie dba o nią? Co więcej… istnieją poważne obawy, iż o. Kozacki – publicznie wypowiadajacy się na temat lekcji religii – nie zna ani „Dyrektorium ogólnego o katechizacji” (1997), ani „Dyrektorium katechetycznego Kościoła katolickiego w Polsce” (2001), bo rozumiem, że „Dyrektorium o katechizacji” (2020) mógł jeszcze nie zdążyć przeczytać. Boję się pomyśleć, co jeśli mając takie pojęcie o katechezie jako prowincjał zakonu postuluje, by w takim duchu kształcić kolejne pokolenia dominikanów? Mam nadzieję, że osoby odpowiedzialne za formację katechetyczną w seminarium dominikańskich są bardziej kompetentne w omawianym temacie.
Szanuję obie wspomniane ostaci i nie kwestionuję tego, że w swoich specjalnościach teologicznych czy w ramach pełnionych funkcji być może są kompetentni i znają się na rzeczy. Jednocześnie jednak z ubolewam nad tym, iż zabierając publicznie głos w temacie religii w szkole krytycznie odnieśli się do niej, choć to, co uznali za niewłaściwe odsłoniło ich niewiedzę w poruszanym temacie. Na to zaś nie zgodzę się, ponieważ wielu ludzi będzie odnosić się do ich wypowiedzi, powielać je bądź na ich podstawie kształtować swój pogląd.
Wracając do rymowanki z początku wpisu – za sprawą powyżej opisanych „ekspertów” wciąż nie wiadomo, jak siać ziarno Ewangelii. Oni zaś sami – nawet jeśli w swym przekonaniu są siewcami doskonałymi, w istocie sieją zamęt…