Dopiero w trzecim dniu mojego blogowania uświadomiłam sobie, iż nareszcie znalazłam idealne miejsce do dzielenia się moją miłością do katechetycznych staroci! Kto wie… może nawet kiedyś wzbogacę me myśli ciekawą fotografią… Ci, którzy nieco lepiej poznali mą katechetyczną duszę, zapewne zdołali już przekonać się, z jak wielkim zamiłowaniem wypatruję na aukcjach (i nie tylko!) różnych publikacji, katechizmów… Nie będę zachowywać tych skarbów jedynie dla siebie 🙂
Kontynuując niejako wczorajszą refleksję nad przygotowaniem katechetów, sięgnęłam po pozycję Stefanii Marciszewskiej-Posadzowej „O nauczaniu religii” (Poznań-Warszawa 1921). Jakże celny był to wybór! Autorka stwierdza m.in.:
„Osoby nie posiadające przynajmniej niektórych przymiotów macierzyństwa i kapłaństwa, nie powinny się podejmować lekcji religji [pisownia oryginalna]. Szczególną klęską staną się one dla małych dzieci. Będą hodować niedowiarków!”
W sposób szczególny mam zaszczyt posiadać całkiem sporo przymiotów macierzyństwa, zatem na tym skupię się dziś. Z perspektywy czasu widzę bardzo wyraźnie, jak wspaniale jest łączyć te dwie role – mamy i katechetki! Z jednej strony kilkuletnie doświadczenie uczenia religii w przedszkolu sprawiło, że z większą łatwością mówię o Bogu moim własnym dzieciom, odpowiadam na ich pytania. Z drugiej zaś odkąd jestem mamą, lepiej rozumiem moich małych uczniów (a nawet ich rodziców! Niektórych oczywiście, bo pozostałych nie da się zrozumieć…). Wprawdzie od pierwszych dni mojej katechetycznej posługi starałam się rozumieć przedszkolaki, do których przychodziłam, ale dziś w wielu konkretnych sytuacjach stawiam sobie w miejsce Asi, Tosi czy Kasi moją Adę i Alę i… no właśnie… Nie tylko reaguję nie tak, jak zamierzałam, ale może nawet patrzę inaczej… Wydaje mi się, że szczególnie katecheta uczący w przedszkolu musi być należycie wyposażony w przymioty macierzyństwa, o których pisała Marciszewska-Posadzowa. Kto miał do czynienia z przedszkolakami, być może reagując na podniesioną rękę dziecka usłyszał: czy mogę się przytulić? A niech się przytuli! Ba! Nie tylko właściciel podniesionej ręki, ale i każdy inny chętny! Albo najlepiej zróbmy 30 sekund przerwy na wielkiego „przytulasa” i idźmy dalej z tematem. Mówiąc o Bogu, który jest Miłością, nie musimy ograniczać się do przekazu werbalnego, czy wręcz nie powinniśmy tego robić. Przekazujmy tę wspaniałą wiadomość serdecznym spojrzeniem, pogłaskaniem czy wspomnianym „przytulasem”. Jak bowiem pisała przywoływana przeze mnie autorka, „miłość – to słońce duszy! Jak w ziarnku rzuconem w ziemię nie obudzi się życie bez słońca promieni, tak prawdy Boże w duszy posiane nie ożyją bez miłości”.
A zatem… nie tylko siejmy, ale i pielęgnujmy zasiane ziarno, aby przyniosło plon stokrotny! 🙂