30 lat później…

Choć religia powróciła do szkół 30 lat temu, to czasem mam wrażenie, że mimo upływu czasu niewiele się zmieniło. Wciąż pojawiają się dyskusje nad zasadnością tego przedmiotu w szkole, niektórzy nie widzą (albo udają, że nie widzą), jak wiele zmieniło się przez te trzy dekady i jak mocno doprecyzowano kwestie organizacyjne, przygotowanie katechetów, programy i podręczniki… Ba! Niektórzy zdają się nie dostrzegać dokumentów katechetycznych i ich treści, w których uregulowane są sprawy takie jak np. posługa katechetów w parafii.

Spodziewałam się, że w związku z okrągłą – trzydziestą rocznicą powrotu religii do szkół pojawią się artykuły, dyskusje, sympozja… Tym, co zawsze mnie smuci jest krytyczne (a może raczej: krytykanckie) odnoszenie się do religii w szkole samych katechetów bądź powielanie informacji, które jakkolwiek mogłyby zaszkodzić lekcji religii czy katechetom w odbiorze społecznym. Nie musiałam długo czekać, by moe przewidywania spełniły się. Oto bowiem jeden z kapłanów dokonał bilansu 30-lecia… Szczęśliwie w ocenie rozmówcy bilans jest dodatni, co nie zmienia faktu, że muszę ujemnie ocenić niektóre fragmenty wypowiedzi.

Już na wstępie męczy notoryczne posługiwanie się przez redaktora pojęciem „katecheza w szkole” i zgoda rozmówcy na taką terminologię. Wielokrotnie wypowiadałam się w tej kwestii, ale powtórzę, że mówienie o „katechezie w szkole” nie jest prawidłowe, choć nauczanie religii jest formą katechezy. Nie jest jednak pełną katechezą, co czyni zwrot podwójnie niebezpiecznym – osoby wierzące mogą sądzić, że skoro mamy katechezę w szkole, to nie potrzeba nic więcej w parafii, zaś przeciwnicy Kościoła słyszac o „katechezie” podważają rangę lekcji religii jako przedmiotu organizowanego na zasadach analogicznych do języka polskiego, historii czy biologii (są przekonani, że stawiamy oceny za udział we Mszy świętej i oceniamy dzieci za wiarę).


„My, księża, zawsze w szkole jesteśmy gośćmi” – to jedno ze stwierdzeń, z którym nie mogę się zgodzić. Owszem, da się je zinterpretować pozytywnie (analogicznie do tego, że nasza ojczyzna jest w niebie), jednak takie stwierdzenie niesie ze sobą zbyt duże ryzyko złej interpretacji. Kiedyś pracował ze mną w szkole pewien kapłan. To był gość! W czasie lekcji spacerował po korytarzu i rozmawiał przez komórkę… Pomijając takie przypadki, „gość” to ktoś, kto ma szczególne znaczenie, gdy przychodzi… Nie każemy gościowi sprzątać, odkładamy swoje obowiązki, by pobyć z gościem, przygotowujemy się na jego przyjście… Rozumiem, że gościem może być w szkole ksiądz proboszcz, gdy przychodzi na zaproszenie dyrekcji na jasełka. Ksiądz-katecheta jest pracownikiem szkoły tak samo jak inni katecheci, jak inni nauczyciele, więc jest współodpowiedzialny za to środowisko – zarówno w sensie odpowiedzialności za osoby, ich relacje, jak i np. kwestię porządku w sali po swojej lekcji.

„Po pierwsze, rozsypuje się kadra, brakuje nauczycieli religii. Dzieje się tak między innymi dlatego, że wielu katechetów świeckich – powiedzmy sobie szczerze – było po prostu wykorzystywanych” – co za błędna diagnoza! Po prostu pokolenie katechetów, którzy rozpoczęli pracę w 1990 roku, odchodzi na emeryturę, a niż demograficzny zrobił swoje. Ponadto jest mniej powołań kapłańskich, więc i mniej księży do pracy w szkole. Warto zauważyć, że poza katechetami brakuje także innych nauczycieli, brakuje psychiatrów, brakuje cukierników i piekarzy…

„Oczekiwano od nich podejmowania różnych aktywności poza szkołą, na przykład pracy w niedziele, za którą oczywiście im nie płacono. Poza tym, skoro mamy być w Kościele prorodzinni, to pozwólmy świeckim katechetom w niedzielę być z rodziną, a nie de facto w pracy” – warto przypomnieć, że zgodnie z polskim dyrektorium katechetycznym, ów rzekomy obowiązek pracy w niedziele dotyczy udziału we Mszy świętej z udziałem dzieci. Mam nadzieję, że mimo tego wymagania katecheci i tak przychodzą do kościoła w niedzielę… Oczywiście chodzi pewnie o sytuacje, w których katecheta był zobowiązany do udziału we Mszy świętej w parafii, na terenie której leży szkoła, co utrudniało mu udział w Eucharystii z własną rodziną, we własnej parafii. Jestem jednak pewna, że większość takich przypadków da się rozwiązać rozmową -pod warunkiem, że rozmawia się o tym z księdzem proboszczem, a nie – całym światem poza jego plecami.
„Znam spore grono ludzi, którzy byli katechetami, ale zrezygnowali z wykonywania tego zawodu. Opowiadają o trudnych relacjach z proboszczami, którzy oczekiwali od nich niemal nieograniczonej dyspozycyjności oraz zaangażowania w działania pozaszkolne, i nie widzieli potrzeby jakiejkolwiek gratyfikacji za tę dodatkową pracę. Czasami nie padało nawet zwykłe „dziękuję”” – hmm… tak się ma, gdy sie nie uważało na wykładach z katechetyki. Wspomniane już polskie dyrektorium katechetyczne w numerze 90. wskazuje jasno, że „pozostałe, nie wymienione powyżej działania szkolnych katechetów na rzecz parafii, winny być wynagradzane zgodnie z prawem partykularnym diecezji”.

„Po drugie, wydaje mi się, że nasze wydziały teologiczne, żeby nie utracić dofinansowania z powodu małej liczby studentów, rekrutują osoby, które niekoniecznie nadają się na katechetów (…) jednak kierownictwo wydziałów teologicznych powinno mocniej uświadamiać swoim studentom, jakie są dalsze ścieżki ich kariery zawodowej. Powinno się studentów informować, że nie musi się ona wiązać z byciem katechetą, jeśli nie ma się odpowiednich predyspozycji.” – cóż… od „wydaje mi się” do „jak jest naprawdę” bywa bardzo długa droga… po pierwsze – studiowanie teologii nie oznacza automatycznie uzyskania kwalifikacji do nauczania religii (przynajmniej na wydziałach teologicznych, bo w seminariach raczej tak). Po drugie – moi studenci mogą potwierdzić, że nie tylko zachęcam do realizowania przygotowania pedagogicznego do nauczania religii, ale także równie mocno… zniechęcam. Zawsze podkreślam, że jeśli ktoś nie czuje powołania katechetycznego, to niech nie robi tego przygotowania (jako zabezpieczenia przed bezrobociem – na zasadzie: jak nie znajdę żadnej pracy to zostanę katechetą”). Poza tym dwa wnioski wzajemnie wykluczają się, bo gdyby faktycznie wszyscy absolwenci teologii pracowali jako katecheci, to deficyt katechetów nie byłby aż tak duży.

„Coraz częściej widzę ogłoszenia, również na Facebooku, w których proboszczowie szukają katechety z dobrą opinią, który nie zrobił jakiegoś „przypału”, na przykład nie dał się wplątać w głupie dyskusje lub nie wybuchnął agresją. To jest bardzo duży problem, z którym trzeba się zmierzyć.” – dziwne, bo też widziałam kilka ogłoszeń i zwykle dotyczyły one po prostu poszukianego katechety, bez dopowiedzeń, o których mówi ks. Wyżkiewicz, sugerujących, że katecheci robią „przypały”. A skoro mowa o wyszukiwaniu na facebooku to domyślam się, że chodzi o katechetów świeckich, więc dla sprawiedliwości dodam, że my, katecheci świeccy, niejednokrotnie wstydzimy się za „przypały” księży katechetów (co nie zmienia faktu, że jest wielu genialnych księży uczących religii).

Kolejny fragment wywiadu wprawił mnie w niemałe osłupienie: „zdarzają się sytuacje, kiedy na przykład proboszcz wiesza krzyże we wszystkich szkolnych salach, nikogo nie pytając o zgodę”. Przykre, że księdzu katolickiemu tak przeszkadza krzyż w sali. A poza tym – chętnie poznam konkretny przypadek – gdzie tak było, że ksiądz proboszcz, nie będąc pracownikiem szkoły ani tym bardziej osobą pełniącą w niej stanowisko kierownicze, ot, tak -wchodzi do sali i wiesza krzyż?

„Czyli umieszczenie katechezy w planie na pierwszej lub ostatniej godzinie lekcyjnej wcale nie musi wynikać z tego, że dyrektor jest antyklerykalny?
– Czasem po prostu nie da się inaczej ustalić grafiku i tyle.” – w tej pozornie niewinnej wypowiedzi kryją się dwa wątki, które bardzo łatwo wymieszać. Oczywiście, chyba tylkocudotwórca ułożyłby plan tak, by żadna klasa nie miała religii na pierwszej czy ostatniej lekcji. Jednak czym innym jest sporadyczne umieszczenie tego przedmiotu na początku czy na końcu, a czym innym celowe działania zmierzające do tego, by religia była tylko i wyłącznie na początku lub końcu, co już jest akrobacją w drugą stronę i wymusza np. późniejsze rozpocznanie lekcji przez niektóre klasy. Zresztą taka zasada (gdyby istniała, a nie istnieje, co warto przypomnieć, bo przekłamania w tym względzie są ogromne i co i rusz jakiś mędrzec w komentarzach na różnych forach sądzi, że tak miało właśnie być lub przepisy stanowią o tym) wskazywałaby na lekceważące traktowanie przedmiotu.

„Nauczyciele języka polskiego, informatyki, matematyki, chemii, języków obcych etc. – jeśli im szkolna pensja nie wystarcza – mają możliwości dorabiania poza szkołą. Katecheci takiej możliwości nie mają – nie ma zapotrzebowania na korepetycje z teologii” – owszem, korepetycji może nie udzielamy, ale katecheci często są ludźmi wielu talentów i jeśli czas, siły i chęci pozwalają, to nie brak przykładów pozaszkolnego działania jak produkty hand made, gry, naklejki – i inne cudeńka.

„A jeśli katecheci są dodatkowo nauczycielami innego przedmiotu, to i tak z racji bycia katechetą nie mogą przyjmować funkcji wychowawczej.” – no i dozekaliśmy się wprost nieprawdy w artykule. Owszem, przez pewien czas mówiono o interpretacji tzw. zawężającej, wg której uczenie religii mimo uczenia innego przedmiotu uniemożliwiało objęcie wychowawstwa. Ze względu jednak na trwające dyskusje w tym temacie zwróciłam się z prośbą o wyjaśnienie do MEN i stanowisko jest takie, że katecheta uczący w danej szkole czegoś innego może być wychowawcą (chodzi o to, by w razie utraty misji kanonicznej, nie zostawiał swej klasy).

„Znam też takie przypadki, kiedy księża katecheci nie potrafili ułożyć sobie dobrych relacji ze świeckimi katechetkami. Wina leżała zazwyczaj po obu stronach. To był powód frustracji. Tego rodzaju problemy pewnie zdarzają się wszędzie, kłopot jednak w tym, że katecheci nie mają się z nimi do kogo zgłosić.” – po pierwsze, ciekawa jestem, na jakiej podstawie ksiądz wysnuł wniosek, że wina w trudnych relacjach księży ze świeckimi katechetkami (rozumiem, że katechetami już nie…) leżała po obu stronach? Jeśli podstawą do wniosków było własne doświadczenie czy rozmowy ze znajomymi, to mój wniosek byłby inny. Odpowiedzialność związana z wypowiadaniem się w mediach zobowiązuje, by spojrzeć nieco dalej niż na czubek własnego nosa, a przynajmniej unikać generalizowania własnych doświadczeń czy swojego widzimisię.  Po drugie – chętnie dowiedziałabym się, ilu katechetów korzysta z pomocy doradców metodycznych? Ilu katechetów będących w trakcie awansu zawodowego na nauczyciela kontraktowego lub mianowanego realnie omawia swoje sprawy z opiekunem stażu? Nie do końca jest tak, że katecheci nie mają do kogo zgłosić się. Wsparcie psychologiczne? Rozumiem, że może być niektórym potrzebne, ale też pamiętajmy, że mowa o dorosłych ludziach, którzy w ramach studiów odbyli przygotowanie w zakresie psychologicznym, mają pracować z dziećmi i młodzieżą i być dla nich wsparciem. Podkreślam, że nie neguję przypadków, w których katecheta czy inny nauczyciel potrzebuje terapii, ale też czy przypadkiem nie zdarza się, że dorośli ludzie bywają coraz mniej samodzielni? Przyglądając się portalom, forom i grupom nauczycielskim mam wrażenie, że czasem nauczyciele nie szukają wsparcia, ale wyręczenia ich z obowiązków. „Myślę, że gdyby parafia dbała o swoich katechetów, opłacała im różnego rodzaju kursy i szkolenia oraz związane z ich pracą aktywności, katecheci pozostawaliby w zawodzie. Mieliby szansę rozwoju zawodowego, czuliby się doceniani i potrzebni” – dla sprawiedliwości trzeba dodać, że czasem formacja katechetów (ta prowadzona przez stronę kościelną) jest współfinansowana przez parafię – ksiądz proboszcz częściowo pokrywa opłatę za szkolenia, uiszczając za każdego katechetę składkę. Podobnie zdarza się, że i szkoła uczestniczy finansowo w studiach, konferencjach czy choćby kosztach podróży katechety. Jednocześnie możliwości rozwoju zawodowego (zwłaszcza dziś, w dobie szkoleń e-learningowych) niekoniecznie zależą tylko i wyłącznie od kwestii finansowych. Jeśli zaś chodzi o czucie się docenianymi i potrzebnymi – przypominają mi się memy głoszące mniej więcej to, że „zostałam nauczycielką dla sławy i pieniędzy” 🙂 Potrzebni jesteśmy, bo żniwo wielkie, a robotników mało 🙂 Jeśli zaś chodzi o docenianie, to sądzę, że wielu katechetów zgodzi się ze mną, że najważniejsze jest bycie docenianym przez uczniów, a na to trzeba zapracować i w tym nikt nas nie wyręczy.

Przytaczana rozmowa to fragment książki, która ukaże się we wrześniu. Czy sięgnę po książkę? Poznany fragment nie zachęca do tego – chyba, że w celach badawczych, naukowych. W pierwszej chwili po lekturze wywiadu pomyślałam, że niby w tytule mowa o bilansie dodatnim, a wydźwięk rozmowy jakiś mało pozytywny… Trochę jak gdyby przyjść do kogoś na urodziny i zacząć wyliczać mu zmarszczki. Cóż… mam nadzieję że jubilat, jakim jest szkolne nauczanie religii, z okazji swojej „trzydziestki” doczeka się jeszcze innych – milszych – niespodzianek.

Aaaaby było słodko i miło…

Zakończenie zajęć dydaktycznych tuż, tuż… A to oznacza, że już za dwa i pół miesiąca powrócimy do szkół (oby!), a przynajmniej do nauczania. Dla nas – katechetów – będzie to pierwszy rok obowiązywania nowej „Podstawy programowej katechezy Kościoła katolickiego w Polsce”, a co za tym idzie – w wybranych klasach zaczną obowiązywać nowe programy i podręczniki. Oczywiście każdy by sobie życzył, by było słodko i miło, ale… Czy faktycznie dokumenty programowe, a nawet podręczniki są tym, od czego zależy przebieg naszego procesu dydaktycznego? Śmiem wątpić… Wszak nie od dziś „podmiotem aktywnym” katechezy określa się katechetę – a przecież ani podstawa programowa, ani program czy podręczniki w niczym tej aktywności nie ograniczają. W przybliżeniu tej kwestii – w nawiązaniu do tytułu – posłużę się pewną analogią. Już kiedyś na moim blogu sięgałam po porównanie kulinarne. Tym razem konkretnie będzie ono dotyczyło tortu…

Szklanka mąki, szklanka cukru, 4 jaja, szczypta soli… Utrzeć żółtka z cukrem na kogel mogel, dodać ubite białka, wymieszać. Dodać sól i mąkę, piec 30 minut w 180 stopniach.

To mój przepis na biszkopt – rzekłabym: podstawowy. Każdy może mieć inny, ale też i ja chcąc upiec większy tort zwiększam proporcje, wydłużam czas pieczenia… Zawsze zazdrościłam mojej mamie i wszystkim pozostałym, którzy potrafili robić pyszne kremy do tortu. Ja przez długi czas sięgałam po „gotowce”, aż wreszcie odważyłam się i raz zrobiłam krem jogurtowy dla męża, a ostatnio – na bazie serka mascarpone dla córki. Okazało się, że nie wyszły najgorzej, więc kolejnym razem – stosownie do potrzeb – nie będę wahać się, by sięgnąć po nie kolejny raz lub eksperymentować z jeszcze innym przepisem.

Stosownie do potrzeb… i tu wracamy na grunt katechezy, w tym również szkolnego nauczania religii. Jasne jest, że w naszej pracy też potrzebujemy swoistego „przepisu podstawowego” – tak, aby w całym nauczaniu nie zabrakło tego, co kluczowe dla naszego przedmiotu (zresztą nauczanie każdego przedmiotu tak działa i wszyscy przedmiotowcy czerpią ze swoich podstaw programowych – po jednej dla każdego przedmiotu. W końcu – jak nazwa wskazuje – zawiera ona rzeczy podstawowe. Dalej jest program nauczania – tu już mamy do dyspozycji większą różnorodność. Programów może być kilka, ba! Nawet każdy katecheta – niezadowolony z dostępnych na rynku programów – może zaproponować swój własny, autorski. Oczywiście, trzeba spędzić na jego pisaniu „trochę” czasu (wiem, bo ostatnio pisałam jeden…).

Znacznie bliższe sercu katechety – bo ma z nimi częściej do czynienia – są podręczniki. I w tym względzie trudno o zadowolenie wszystkich katechetów, bo co diecezja to inne decyzje – w niektórych można korzystać z jedej serii, w innych – z kilku, jeszcze inne nie narzucają jakichkolwiek ograniczeń w tej kwestii. I znów okazuje się, że nie ma idealnego rozwiązania – jeśli bowiem w jakiejś diecezji obowiązuje jedna seria, w mig pojawią się głosy niezadowolenia. Jeśli zaś panuje dowolność – stwierdzi ktoś, że jakże tak można… używać podręcznika warszawskiego na południu Polski, skoro tam młodzież czy dzieci inne, inna mentalność, poziom uczniów czy zaangażowanie religijne rodzin?

Na różnych polach mojej pracy nie raz słyszałam pytania katechetów o podręczniki: „kto je pisał?!” (choć autorzy widnieli na okładce) lub: „czy ci autorzy mają pojęcie o uczeniu w szkole?!” (a owszem, często mają, choć nie zawsze). Byłam nawet świadkiem zabawnych sytuacji, że pewne elementy tego samego podręcznika jednych zachwycały, zaś u innych wzbudzały wielkie oburzenie. Cóż… jedni lubią tort śmietankowy, inni czekoladowy… Nigdy jednak dość powtarzania, że podręcznik ucznia jest „dla ucznia”, zatem to, że katecheta nie jest nim zachwycony, jeszcze nie oznacza, że podobne reakcje książka wzbudzi u uczniów. Nie muszę chyba dodawać, że praca z podręcznikiem na lekcji nie polega na odczytywaniu go uczniom lub z uczniami „od deski do deski”, zatem i w tej mierze każdy ma okazję wykazać się kreatywnością. Nie jest jednak uczciwe obwinianie podręcznika czy jego autorów za własne braki, niedociągnięcia w formacji czy zwykłą niechęć bądź metodyczne lenistwo. Proszę wybaczyć te dość mocne słowa, bo może nie dotyczą akurat osób czytających ten wpis, ale proszę uczciwie odpowiedzieć – czy nie znasz, drogi Czytelniku, choć jednej osoby uczącej religii, do której pasowałoby moje stwierdzenie? No właśnie…

Wracając do cukierniczej analogii z początku wpisu – ode mnie zależy, czy udekoruję mój torcik i będę zajadać się nim z uczniami, czy może pozwolę, byśmy wspólnie go dekorowali albo dam każdemu jego porcję „na wynos”. Ile osób, tyle może być pomysłów, więc to nie jest tak, że ktoś nam każe karmić się wciąż tym samym – może przesłodzonym lub nadmiernie nabitym owocami – tortem. Wszak możemy postawić obok tortu jeszcze inne ciasta 🙂

Jeśli nie czujemy się na siłach, by piec od podstaw czy modyfikować istniejące przepisy, zaufajmy cukiernikom 🙂 Ile razy zamawiając tort w cukierni też mamy różne wrażenia… Nawet, gdy w mieście jest tylko jedna cukiernia i jesteśmy „skazani” na jej wypieki, to przecież wciąż ostateczny kształt podwieczorku będzie zależał od nas! A może nawet będzie to mobilizacja do przezwyciężenia własnych obaw/słabości/niechęci/lenistwa (niepotrzebne skreślić) i spróbowania sił w kuchni? Na pewno wyjdzie nam lepiej, jeśli do tortu nie dodamy tej łyżki dziegciu, którą czasem tak chętnie niektórzy częstują odpowiedzialnych za podręczniki, programy, podstawę programową… katechezę i szkolne nauczanie religii w Polsce.
A zatem, drodzy Katecheci… zarzucamy fartuszki, szykujemy tortownicę i… do roboty! Aby było nam słodko i miło 🙂

Katechetycznie u progu Roku Laudato si’

W związku z ogłoszeniem przez papieża Franciszka Roku laudato si’, z radością przypominam katechetyczne inicjatywy ekologiczne, w których miałam okazję uczestniczyć. Oczywiście to nie koniec mojego zaangażowania, bo w głowie już mam kilka nowych pomysłów… 🙂


Konspekty dla klas 4-6 SP, 7-8 SP i szkół ponadpodstawowych opracowane z dr. M. Klimskim:
https://sites.google.com/view/12-eh-materialy/
Konspekty opracowane w ramach projektu „Środowisko młodzieży” publikowane jako wkładki w wybranych numerach miesięcznika Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży „Wzrastanie”:
https://srodowiskomlodziezy.pl/srodowisko-mlodziezy-konspekt-zajec-ekologicznych-dla-mlodziezy/

https://srodowiskomlodziezy.pl/wp-content/uploads/2019/10/wzrastanie-konspekt-eko-1.pdf

https://srodowiskomlodziezy.pl/wp-content/uploads/2020/02/III-konspekt_Ekologiczne-nawr%C3%B3cenie_Wzrastanie.pdf

https://srodowiskomlodziezy.pl/wp-content/uploads/2020/02/IV-Konspekt_Zielony-kolor-nadziei_Wzrastanie.pdf


O 'Katechezie bez granic”

Ostatnie dni i trudny czas wpierw zagrożenia epidemicznego, teraz – epidemii zwiększyły zapotrzebowanie katechetów na matariały możliwe do wykorzystania w ramach zdalnego nauczania. Była to więc okazja do zaprezentowania szerszemu gronu „Katechezy bez granic” 🙂 Informacja o cyklu filmów na kanale YouTube pojawiła się zarówno w KAIu (a za nim -i w innych mediach), jak również w Radiowej Czwórce w audycji „W dobrych zawodach” (21.03.2010 – od 28 min. 41 sek. 🙂

„Katecheza bez granic” – autorzy projektu zapraszają młodych na swój kanał

Link do audycji w radiowej Czwórce

Opowiadania dla przedszkolaków

W związku z zawieszeniem zajęć w szkole i zaleceniem zdalnej pracy z uczniami, przygotowałam nagrania opowiadań mojego autorstwa z podręcznika dla pieciolatków „Jesteśmy dziećmi Bożymi” (Wydawnictwo Katechetyczne).
Zamieszczam opowiadania do lekcji nr 39 „Chcę wybierać to, co dobre” – opowiadanie „Kłótnia Oli i Antka”;
Lekcja 41 – „Ostatnia Wieczerza Pana Jezusa” – opowiadanie „Pamiątka”;
Lekcja 43 – „Dziękuję Panu Jezusowi za Jego miłość” – opowiadanie „Grób pradziadka”.

Kłótnia Oli i Antka

Wykład w WSD w Płocku

11 marca 2020 roku poraz drugi w życiu odwiedziłam Płock 🙂 Oczywiście mam na myśli sytuację, w której to miasto jest celem mojej podróży, a nie – jedynie przez nie przejeżdżam. Moja obecność w WSD była związana z formacją kapłanów. Przybliżałam im temat katechezy osób ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi. Poza możliwością podzielenia się ważnym dla mnie zagadnieniem, nie mniejszą radość miałam z tego, że wśród słuchaczy nie brakowało osób szczerze zainteresowanych omawianą kwestią 🙂
Katecheza wobec osób o specjalnych potrzebach edukacyjnych

Publikacja dedykowana ks. prof. Misiaszkowi sdb

We środę 4 marca – w liturgiczne wspomnienie św. Kazimierza Królewicza, podczas spotkania Koła Naukowego Katechetyków studenci i doktoranci katechetyki uczestniczyli we Mszy świętej w intencji ks. prof. Kazimierza Misiaszka. Po Eucharystii na Solenizanta czekała niespodzianka… wręczono mu księgę pamiątkową, którą miałam przyjemność redagować wraz z koleżanką z Wydziału Teologicznego, Magdaleną Butkiewicz. W książce zamieściłam także artykuł będący fragmentem pracy doktorskiej przygotowywanej pod kierunkiem ks. prof. Kazimierza Misiaszka. Mam nadzieję, że książka była dla ks. profesora nie tylko miłą imieninową niespodzianką, ale także należytym wyrazem wdzięczności za wszelką pomoc w moim wzrastaniu jako magistra, potem – doktora 🙂
Publikację można nabyć w Wydawnictwie Naukowym UKSW:
https://wydawnictwo.uksw.edu.pl/ksiegarnia/489-za-laska-boga-jestem-tym-czym-jestem-1-kor-1510-refleksja-naukowa-ks-prof-kazimierza-misiaszka-sdb-jako-inspiracja.html

Wspomnienie konferencji na ChAT

27 lutego uczestniczyłam w ogólnopolskiej konferencji naukowej „Współczesna pedagogika religii w teorii i praktyce kształcenia”. Poza wysłuchaniem wielu interesujących wystąpień, sama również przygotowałam referat nt. formacji nauczycieli religii wobec pracy z uczniem ze spektrum autyzmu. Wracałam bogatsza nie tylko o nowe znajomości, ale także ciekawe treści, m.in. możliwość zastosowania klocków Lego czy eTwinningu w nauczaniu religii.
Na stronie można zapoznać się z notą podsumowującą wydarzenie.

Nota podsumowująca ogólnopolską konferencję naukową „Współczesna pedagogika religii w teorii i praktyce kształcenia”

Emotikonki na religii w przedszkolu

Często powtarzam studentom, że katecheta nie powinien być niewolnikiem poradnika metodycznego (nawet, jeśli jest jego autorem lub współautorem 😉 W związku z tym na dzisiejsze zajęcia w przedszkolu przygotowałam szybką pomoc. Inspiracją było szkolenie on-line, które zamierzam obejrzeć na temat kart wartości. Prawdopodobnie nadużyciem by było nazwanie tego, co zaprezentuję kartami emocji, ale nie miałam aż takich intencji 🙂
Poniższe emotki mają posłużyć mi w zajęciach związanych z Wielkim Postem i nawróceniem, czyli – jak tłumaczę przedszkolakom – odwracaniem się od złego i robieniem dobrych rzeczy. Emotki są na obu stronach kartek (kartoniki to nic inengo jak przycięte kartonowe przekładki do segregatowa), przy czym po jednej stronie – złe, smutne itp, a po drugiej – wesołe. Na początku ułożę karty złymi i smutnymi buźkami do góry. dzieci będą miały za zadanie dopasować emotkę, która ich zdaniem najlepiej oddaje uczucia osoby, o której powiem. Kilka razy przedstawię sytuację, np. Krzyś w czasie zabawy popchnął Pawła. Jak poczuł się Paweł? Dalej będzie pytanie, co powinien zrobić Krzyś? Po odpowiedzi dzieci, że przeprosić, bawić się grzecznie itp., polecam obrócić kartonik. W podsumowaniu zabawy stwierdzam, że nawrócenie, czyli odwrócenie się od złego zachowania i robienie rzeczy dobrych przynosi radosć nie tylko tym, z którymi jesteśmy w domu czy w przedszkolu, ale także cieszy Pana Boga 🙂