O Aneta Rayzacher-Majewska

Żona, mama, katechetka, naukowiec - te cztery pojęcia najlepiej charakteryzują mnie i podstawowe obszary mojej działalności. Dzięki nim z radością witam każdy kolejny dzień wiedząc, że będę robić to, co lubię. Mniej lub bardziej, ale lubię :) W każdym z tych obszarów staram się nieustannie rozwijać, dokształcać... Chętnie dzielę się zdobytą wiedzą i doświadczeniem, szczególnie z tymi, którzy podobnie odczytali swe powołanie i zamierzają włączyć się w katechetyczną posługę Kościoła.

O pewnej pogłosce, która trwa nie od dziś…

Nie od dziś wiadomo, że nauczanie religii w szkole ma swoich zwolenników i przeciwników. Rozumiem to doskonale i nie odbieram nikomu prawa do posiadania swojego zdania w tej kwestii. Kiedy jednak przeciwnicy uciekają się do kłamstwa, by uzasadnić swoje racje, czuję się w obowiązku rozprawić się z tymi kłamstwami. Tym razem autorem pogłoski, która roznosi się wśród osób wrogich nauczaniu religii (czy też szerzej – Kościołowi) jest człowiek – wydawałoby się – wykształcony, na jakimś poziomie, o na swój sposób bogatym dorobku. Jak czytamy pod jego tekstem: m.in. „Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”… Jednak w tekście, do którego zamierzam odnieść się, autor zrodził nieludzko fałszywe wizje nauczania religii (i samych nauczycieli tegoż przedmiotu), wykazał totalny brak klasy i wybiegł daleko poza granice prawdy… Ale do rzeczy…

https://oko.press/men-nauczanie-religii-kosztowalo-w-2018-r-148-mld-oko-press-katecheta-zarabia-srednio-4960-zl/?fbclid=IwAR1lUL80tKosJNgkf4RviKVksMpt0-fRYuk3O470GwI5XKhqguBxFCSLADk

1. Autor posługuje się danymi z MEN i przelicza podane kwoty na katechetów – czy wziął pod uwagę, że w szkołach prowadzone jest nauczanie religii nie tylko katolickiej? Z punktu widzenia MEN nauczyciel religii to nauczyciel każdej religii, która jest organizowana w szkole. Co więcej, jeśli w szkole są nauczyciele więcej niż innej religii (a także więcej niż jeden nauczyciel), to jasne jest, że do wynagrodzenia dochodzą składki itp. Poza tym obecna sytuacja wymusza czasem pracę jednego nauczyciela w kilku placówkach, a co za tym idzie – składki też odprowadzają wszyscy pracodawcy. Bez sensu zatem jest przeliczanie tych kwot na wynagrodzenie średnie katechety.

2. Wbrew zapewnieniom Ministra Kopcia, iż katecheci są wynagradzani na tych samych zasadach, co inni nauczyciele, autor pisząc o katechetach twierdzi, iż „o ich awansie decyduje kuria, są w systemie szkolnym ciałem obcym” – to kolejne kłamstwo, rozszerzone zresztą w dalszej części przez stwierdzenie „Dyrektor na prośbę katechety informuje Wydział Katechetyczny właściwej Kurii Metropolitalnej o rozpoczęciu przez katechetę stażu i zwraca się z prośbą o nadzór merytoryczny nad tym stażem” – ręka do góry, kto z państwa katechetów prosił o przekazywanie takiej informacji do kurii i otrzymał dodatkowy nadzór merytoryczny? Procedury dotyczące awansu zawodowego są określone w stosownym Rozporządzeniu MEN i nie ma tam żadnego punktu o takich prośbach. Mamy opiekuna stażu, mamy sprawozdania z realizacji planu rozwoju zawodowego, opinie dyrekcji, rady rodziców… i wszystko, czego potrzeba na konkretny stopień awansu. Fakt awansu nauczyciela religii nijak nie wiąże się z kurią poza tym, że informujemy o posiadanym stopniu awansu. Zupełnie niejasne jest przy tym stwierdzenie autora, iż świecka placówka (która zresztą świecką nie jest, tylko publiczną) pełni rolę „listonosza”… . Hmm… szkoda, że tak późno dowiedziałam się tego… znacznie mniej stresowałabym się odbywając egzamin na mianowanie przed przedstawicielem Kurii niż przed przedstawicielami szkoły i organu prowadzącego szkołę… Do tego jeszcze pytali mnie o prawo oświatowe, ewaluację… Brrr!
3. Jest i teoria spiskowa – „Teoretycznie dyrektor może zwolnić nauczyciela, nawet jeżeli jego misja kanoniczna nie wygasła. Nie są jednak znane takie przypadki. Gdyby dyrektor poszedł na wojnę z biskupem, hierarcha mógłby nie przyznać misji kanonicznej innemu kandydatowi i dyrektor nie miałby nowego nauczyciela”. Oczywiste jest, że skoro lekcje religii są konfesyjne, to nauczyciel tego przedmiotu musi być specjalistą w konkretnej dziedzinie – nie rozumiem więc utyskiwań. Poza tym w sytuacji, gdy w większości diecezji brakuje katechetów, nie wyobrażam sobie beztroskiego odbierania misji kanonicznej z powodu widzimisię proboszcza czy biskupa… Zresztą ów odbiór misji jest możliwy na określonych zasadach, musi być więc uzasadniony, nie ma nic wspólnego ze swoistym szantażem. Jednocześnie osoba przygotowująca się do pracy na stanowisku nauczyciela religii poznaje swoje prawa i obowiązki, zakładam też, że robi to świadomie, dobrowolnie i jest osobą dojrzałą.
4. „Minister Zalewska w lutym 2018 przygotowała rozporządzenie, dające nauczycielom/kom religii prawo obejmowania wychowawstwa klasy, ale po protestach wycofała się z niego” – nie były to żadne protesty, tylko konsultacje społeczne (na marginesie… ZNP zawdzięczamy negatywne zaopiniowanie projektu), w wyniku których zaprzestano dalszych prac nad projektem. Warto przy tej okazji przypomnieć, iż nauczyciel religii, który ma kwalifikacje do nauczania innego przedmiotu i uczy go w tej samej szkole, może być wychowawca, ponieważ ewentualne odebranie mu misji kanonicznej nie skutkuje pozostawieniem klasy bez wychowawcy.
5. „Dyrektor nie może w żaden sposób wpłynąć na treści przekazywane podczas lekcji religii. Prowadzi jedynie nadzór pedagogiczny nad nauczaniem religii, czyli kontroluje metody prowadzenia zajęć oraz zgodność z programem nauczania. O wynikach nadzoru dyrektor może poinformować władze kościelne. Ale jak mówią OKO.press nauczyciele, w praktyce nikt świecki nie ingeruje w nauczanie religii” – rozumiem, że OKO.press zapytało zaprzyjaźnionych nauczycieli, ponieważ sama w trakcie mojej pracy w szkole w każdym roku miałam hospitacje dyrekcji na moich lekcjach oraz zajęciach dodatkowych. Poza tym jeśli ktoś uważa, że dyrekcja kontroluje „tylko” metody i zgodność z programem, to tym samym zdradza, że nie ma pojęcia o realiach szkolnych. Gdyby moje nauczanie miało być tak bardzo niezależne od dyrekcji, to po co na początku roku składałabym te stosy rozkładów materiału, przedmiotowych zasad i kryteriów oceniania? Nie wspomnę już o pracy z uczniem o specjalnych potrzebach edukacyjnych…
6. „Programy i podręczniki. Zgodnie z Konkordatem z lipca 1993 roku, to władze kościelne opracowują programy nauczania i „przedstawiają je Ministrowi Edukacji Narodowej do wiadomości”. Tak samo z podręcznikami: zatwierdza je Episkopat, władze świeckie nie mają nic do gadania” – wiele osób wciąż ubolewa nad tym, że dokumenty programowe nauczania religii pisane są przez stronę Kościelną… Cóż… podobnie jak podstawa programowa języka polskiego powinna być pisana przez polonistów, nie – biologów czy matematyków, tak i z religii zajmują się tym osoby najbardziej kompetentne. Cóż w tym dziwnego? A z tym, że „władze świeckie nie mają nic do gadania” to też przesada, bo jako współautorka podstawy programowej i programu mogę poświadczyć, że czekaliśmy wpierw z zespołem autorów, aż gotowe będą podstawy programowe kształcenia ogólnego, by móc skorelować z nimi nauczania religii.

7. Autor stwierdza, iż „Jak pokazała nasza analiza „Podstawy programowej katechezy Kościoła katolickiego w Polsce”, która będzie obowiązywać od września 2019…” – i nawet w tym stwierdzeniu nie potrafi obejść się bez kłamstwa, bo nowa podstawa katechezy wcale nie będzie obowiązywała od września 2019 roku.
(i nie jest to wiedza tajemna…
https://opoka.org.pl/biblioteka/W/WE/komisje/kwk/uchwala20180918.html )

Swego czasu ten sam autor próbował prześmiewczo analizować treść nowej podstawy programowej katechezy. Nawet nie zauważył, jak ośmieszył samego siebie twierdząc, że zapisy z podstawy są pytaniami, które w takiej formie należy zadać uczniowi… Ale przecież on (w swoim mniemaniu) nie musi wiedzieć, żeby pisać… Ma też poważne trudności z rozumieniem tego, co czyta, skoro zarzuca autorom wymuszanie na uczniu osiąganie postaw, które – jak podkreślają autorzy w podstawie – nie podlegają ocenie. Już nie wspomnę o jego braku jakiejkolwiek wiedzy w zakresie rozróżniania celów – wymagań ogólnych i treści – wymagań szczegółowych. Być może sam sobie nie stawiał zbyt wysokich celów, to i nie miał do czego dążyć…

Czego zresztą można spodziewać się po autorze, dla którego punktem odniesienia jest… on sam? A owszem, ponieważ zamieszczony przezeń cytat „celem 15 letniego nauczania jest „kształtowanie człowieka o religijności żarliwej, pozbawionego wątpliwości, odpornego na prądy laickie »apostoła« gotowego do wychwalania i obrony Kościoła. To także daleko idąca ingerencja w osobowość, oparta na nauce o grzechu, seksualności i tzw. formacji sumienia” – pochodzi z jego wcześniejszego tekstu – bynajmniej nie jest stwierdzeniem zawartym w którymkolwiek punkcie samego dokumentu.

8. „Kościół może – całkiem konkretnie – wpływać na postawę nauczycieli i całych społeczności szkolnych. Nie przypadkiem katecheci nie brali udziału w strajku. Niektóre kurie zajęły w tej sprawie oficjalne stanowisko: kierując do nauczycieli religii apele” – można było spodziewać się, że autor odwoła się tu do wypowiedzi z trzech diecezji, ponieważ wypowiedzi te były najbardziej wyraziste i nie po jego myśli. Zupełnie zignorował pozostałych 38 diecezji, w których zwykle decyzję pozostawiano samym katechetom.

9. „O niechętnym wobec strajków stosunku abp. Kazimierza Nycza opowiadał OKO.press anonimowo katecheta z warszawskiego liceum im. Żmichowskiej: „No to ja czuję się zniechęcony” – wyjaśnił, dlaczego nie strajkuje” – oczywiście powoływanie się na anonimowych katechetów w miejsce podawania informacji zdobytych u źródła, czyli w kurii, wg autora nie jest manipulacją…

10. „Kwietniowe strajki (2019) pokazały ponadto, że korzystając z religii w szkole Kościół może – całkiem konkretnie – wpływać na postawę nauczycieli i całych społeczności szkolnych” – a to ciekawe… ja raczej zauważyłam, że to inni chętnie sięgają po katechetów i deklarują traktowanie ich na równi z innymi, gdy owi katecheci są potrzebni dla podwyższenia wyników referendum, po czym kpią z tej samej grupy nauczycieli, gdy pojawia się na egzaminach…

11. Autor dość zachowawczo „tylko”przytoczył inne wypowiedzi, zastrzegając, że są prawdopodobnie (!) nieprawdziwe:
„Pojawiają się pogłoski, że katecheci dostali jakieś tajemnicze podwyżki i dlatego nie będą strajkować, a także powtarzana jest opinia, że nauczyciele religii zarabiają wyjątkowo dużo. Obie te informacje najprawdopodobniej są nieprawdziwe” – cóż… o pogłoskach słyszeliśmy we wczorajszej Ewangelii (Poniedziałek Wielkanocny), więc wiemy, do czego mogą one prowadzić…

Ponadto w tekście jest też informacja o dodatku za wychowawstwo – akurat w przypadku nauczycieli religii trudno mówić o nim, skoro zasadniczo osoba ucząca w danej szkole jedynie religii nie może pełnić funkcji wychowawcy.

Po lekturze tekstu pomyślałam, że warto by było zrobić jeszcze inne wyliczenie… mianowicie zobaczyć, jaka część budżetu przeznaczonego na wynagrodzenie nauczycieli pochodzi z podatków rodziców, którzy posyłają dzieci na lekcje religii… Czyż nie mają oni prawa przeznaczać tych kwot na takie kształcenie, które jest zgodne z ich przekonaniami?

We wstępie autor zastrzegł, iż „Ten tekst jest wolny od reklam, manipulacji i propagandy”. Może nawet w ten sposób zaczyna każdy swój artykuł. Zapomniał chyba, że kłamstwo powtarzane sto razy pozostaje kłamstwem… Tak jak i ta pogłoska, co to rozniosła się prawie 2000 lat temu i trwa do dziś 😉

Wielkopostne rymy…

Zainspirowana zdjęciem ikony udostępnionym przez jedną z członkiń grupy Deogratias et consortes na Facebooku pomyślałam, że i ja wydobędę zakopane w mym komputerze pliki z domniemanym talentem 🙂 Tak się składa, że – niczym adresatka tytułu jednej z piosenek Skaldów – „czasami mówiłam coś do wiersza” i zdolność tę wykorzystywałam także w mojej pracy katechetycznej.

Zamieszczam zatem trzy propozycje rozważań Drogi Krzyżowej i wiersze – w tym wierszowane zagadki nt. czynów pokutnych. W razie potrzeby oczywiście proszę śmiało korzystać z tekstów, a w razie udostępniania ich gdziekolwiek proszę o podawanie autora 🙂

Droga Krzyżowa misyjna

Droga Krzyżowa (I)

Droga Krzyżowa (św. Edward)

drzewo figowe

Modlitwa, post, jałmużna

Środa popielcowa 

Na gorąco, chłodnym okiem…

Od kilku dni zamierzałam poruszyć tutaj wątek poruszający środowisko katechetyczne, a przynajmniej jego część – sądząc po dyskusjach w jednej z grup zamkniętych dla katechetów na Facebooku.Dyskusjach mało sympatycznych i dzielących środowisko, w którym wielce pożądana byłaby jedność. Chodzi o strajk nauczycieli i udział w tymże strajku katechetów. Okazuje się, że nie brak zarówno zwolenników, jak i przeciwników. Jakiś czas temu przygotowywałam się do wypowiedzi dla pewnego tygodnika i jak zapowiedziano, rozmowa miała dotyczyć m.in. strajku. W związku z tym odnalazłam artykuł, według którego samo słowo „strajk” ” pochodzi od angielskiego „strike” i oznacza: uderzać w kogoś lub w coś, zadawać cios, bić, zrobić na kimś wielkie
wrażenie, mieć jakiś pomysł, wprawiać w zdumienie, obliczać, bądź napawać
kogoś zdumieniem” (J. Koral, Prawne podstawy strajku, „Seminare” 11(1995), s. 189). Jak łatwo domyślić się, strajk nauczycieli nie tyle ma robić wrażenie czy wprawiać w zdumienie, ile uderzać w kogoś. Niestety, jak to bywa przy zadawaniu ciosów – zwłaszcza przy rzucaniu z odległości, bywa tak, iż obrywa nie ten, w którego mierzyliśmy. Trudno nie mieć wrażenia, że tak jest również w przypadku strajku nauczycieli, który przecież najmocniej obraca się przeciwko uczniom.

Już samo pochodzenie słowa i jego angielskie znaczenie rodzi pytanie, czy to właściwa forma aktywności dla katechety? Niektóre diecezje już dawno zastrzegły, iż katecheta nie powinien brać udziału w strajkach, inne na gorąco zabierają głos w tej sprawie (np. pozostawiając decyzję sumieniu katechety), a jeszcze inne – milczą. Co ciekawe, nawet owo milczenie przeszkadza niektórym – jak gdyby bez odgórnego wskazania katecheta nie wiedział, co ma czynić… Swoją drogą ciekawa jestem, ilu katechetów oczekujących od swej diecezji wyrażenia stanowiska, po zapoznaniu się z nim byłaby jeszcze bardziej niezadowolona, gdyby stanowisko to okazało się sprzeczne z ich przekonaniami…

Wielu obrońców strajku i udziału katechetów w nim powołuje się na solidarność z innym nauczycielami, wspieranie kolegów i koleżanek… Zabawne, bo na forach nauczycieli dość często spotyka się postulaty, by wyrzucić religię ze szkół i zamiast płacić katechetom dać podwyżki nauczycielom innych przedmiotów… Oczywiście wiem, że nie wszyscy tak uważają, ale nie można lekceważyć i tych głosów. Daleko szukać… przypomnijmy sobie konsultacje społeczne nad zmianą rozporządzenia w sprawie wychowawstwa przydzielanego katechetom – ileż „hejtu” wylało się, również za sprawą nauczycieli innych przedmiotów? Ile obaw, że (zawrotnej wysokości) dodatki za wychowawstwo trafią na konta i do rąk katechetów?

Jeszcze częściej podejmowana kwestia co do strajku to wysokość wynagrodzeń. Owszem, prawdopodobnie każdy wolałby mieć wyższą pensję niż niższą, jednak czasem mam wrażenie, że nauczycielom nie tylko nie dano podwyżek, ale wręcz obcięto ich wynagrodzenia – taki podniósł się krzyk. A przecież jak zauważył jeden z członków grupy – podpisując umowę o pracę każdy zgodził się na określone warunki. Ba! Nauczyciele jak mało kto mają ten luksus, że znane są minimalne wynagrodzenia osób o określonym wykształceniu i stopniu awansu zawodowego, więc bazowa kwota jest do wyliczenia zanim podejmie się pracę.

Przy okazji wynagrodzeń odżył temat darmowej pracy w parafii. Jestem przeciwna nadmiernemu obciążaniu katechetów pracą w parafii bez dodatkowego wynagrodzenia – w razie czego można pokazać księdzu proboszczowi 90 numer polskiego dyrektorium katechetycznego. Ale wpierw warto samemu zapoznać się z nim, ponieważ punkt ten jasno stanowi o obowiązku udziału katechety we Mszy świętej z udziałem dzieci i młodzieży w niedzielę i święta w parafii, na terenie której znajduje się szkoła. Idealnie mają ci, którzy pracują we własnej parafii. Oczywiście,w innej sytuacji to może być trudne, gdy np. katecheta ma własne dzieci przygotowujące się do sakramentów i chciałby uczestniczyć we Mszach we własnej parafii. Jednak tu nieustannie przychodzi mi na myśl znany zapewne początek piosenki „Dlaczego nie mówimy o tym co nas boli otwarcie..?”. Kto z narzekających odbył rozmowę z księdzem proboszczem, wyjaśniając mu swoje racje, zanim zaczął za plecami narzekać na niego?

Poza tym nie od dziś zauważa się czasem niepokojąc tendencję, o której być może kiedyś już pisałam – kiedy dyrektor szkoły zleci jakieś zadanie, katecheta nie ma wątpliwości ci do tego, że należy je wypełnić. Kiedy zaś ksiądz proboszcz o coś prosi – czasem zaczynają się wymówki i usprawiedliwienia.

Być może zapomniałabym zupełnie o dzisiejszym wpisie, gdyby nie… sójki za oknem. Już wyjaśniam 🙂 Otóż gdy udało mi się wstać wcześniej niż pozostałym domownikom, to ucieszyłam się, że będę mogła w spokoju popracować. Niestety, już po chwili mój spokój zakłóciły wrzaski zza okna – cztery sójki na czereśni postanowiły wszcząć awanturę. Ptasia kłótnia powtórzyła się jeszcze kilka razy.

Pomyślałam, że… kogoś mi te sójki przypominają. Ot, awanturnice – oczywiście było mi ich szkoda i najchętniej pomogłabym im rozwiązać wszelkie spory, ale faktem jest, że sójki nie należą do niewiniątek i na pewno mają sporo za uszami (mimo, iż uszu nie widać… 🙂 ). Zwolennicy strajku zauważają, że przez „dobrą zmianę” wydłużono ścieżkę awansu, inni dodają, że społeczeństwo źle wyraża się o nauczycielach (katechetach również). Całym sercem jestem za katechetami, jestem pewna, że jest wielu wspaniałych, oddanych i rzetelnych katechetów, którzy ciężką pracą zasłużyli sobie na najwyższe stopnie awansu i to, co cenniejsze, czyli uznanie uczniów, rodziców i innych nauczycieli. Ale… niestety, jest też ale… Jestem pewna, że są i tacy, którzy rzucają cień na tych pierwszych – to ci, którzy lekceważąco podchodzą do obowiązków, ich praca odznacza się bylejakością i żadnymi wymaganiami wobec siebie i wobec uczniów, choć mają dyplomy potwierdzające kwalifikacje, to kwalifikacje te są tylko na papierze… To samo dotyczy czasem awansu – nie jest to system doskonały, ponieważ wciąż promowani bywają ci, którzy wykażą się papierkami, stąd nadal nie wykluczy się sytuacji, w której świetny katecheta pozostaje „tylko” mianowanym, bo rzetelna praca i doskonalenie się w nie nie pozwala mu na zbieranie papierków i awans zawodowy i przeciwnie – będą dyplomowani, których setki zaświadczeń i rzekomych osiągnięć nijak mają się do tego, co naprawdę robią. Zdarza się więc, że i w sprawie strajku jako pierwsi kamień rzucają ci, którzy wcale nie są bez winy… Szczególnie, iż często w swoich wypowiedziach zdradzają, iż sami nie do końca rozumieją właściwie swoją misję…

Mam nadzieję, że nikt nie poczuje się dotknięty powyższymi stwierdzeniami, ale jestem przekonana, że każdy z nas potrafiłby wskazać takie osoby w naszym katechetycznym gronie, za które sam się wstydzi. Jeśli to, co napisałam, wydaje się komuś zbyt surową oceną, to zapewniam, że wynika ona tylko i wyłącznie z troski o szeroko rozumianą katechezę. 

Na koniec moje spostrzeżenie podsumowujące dyskusję o strajku – czy może być co dobrego, co tyle zła powoduje? Niestety, ale naprawdę żal przyglądać się wspomnianej we wstępie dyskusji na Fb. Nagle okazuje się, że katecheci stali się specjalistami od dostrzegania źdźbła w cudzym oku, bywają wyjątkowo niemiłosierni wobec siebie, niektórzy świeccy zazdrosnym okiem patrzą na kapłanów (lub innych świeckich, którzy nie muszą spłacać kredytu  itp.), czy wyrażają się prostacko (np. twierdząc, że „biskupi mają nas gdzieś”). Ba! Mimo przemożnych zalet odnowy kerygmatycznej okazuje się, że wracają do dawnych tradycji katechetycznych i wyrywają wersety biblijne uzasadniając nimi swoje stanowisko.

W moim przedszkolu także był strajk – przez cały tydzień nauczyciele byli na zwolnieniu, w związku z czym i ja nie przyszłam do pracy, bo nie miałam kogo uczyć. Kiedy jednak w kolejnym tygodniu dyrekcja zapytała mnie, co ze mną – czy odrobię zajęcia, czy wezmę urlop lub przyniosę zwolnienie, bez wahania odpowiedziałam, że odpracuję zaległe zajęcia. Ile razy narzekamy na to, że nam przepadają lekcje? Czy zatem wolno tam ot, tak… odpuszczać sobie kolejne i pozwalać na to, byśmy naszym uczniom przekazali całość, a nie część słów życia wiecznego? (zob. Jan Paweł II, Catechesi tradendae).

Poza tym wyobraźcie sobie taką sytuację… Połowa kwietnia, wchodzicie na lekcję z zamiarem przeprowadzenia zapowiedzianej odpowiednio wcześniej pracy klasowej (tak, niektórym może to się wydać dziwne, ale można robić prace klasowe z religii, a nawet wypadałoby). Mówicie do swoich uczniów: wyjmijcie karteczki!, a oni wam na to opowiadają, że „nie, bo strajkujemy…”. Jaki argument będą wówczas mieli zwolennicy strajku?

Wiem, że nie przekonam tych, którzy już mają wyrobione zdanie w temacie strajku, ale też i nie to było moja intencją. Proszę tylko wszystkich – niezależnie od stanowiska w powyższej sprawie – na każdym kroku postępujcie tak, byście nie wstydzili się potem spojrzeć w oczy sobie, swoim uczniom i ich rodzicom, a także… tym, z którymi dyskutujecie w sieci!

P.S. Możliwość komentowania została wyłączona przez Centrum Systemów Informatycznych z powodu spamu. Zapraszam do wymiany myśli na moim koncie na Facebooku lub w grupie Deogratias et consortes bądź pod adresem: a.rayzacher-majewska@uksw.edu.pl

DEKALOGowanie

W związku z ogłoszonym przez MEN kolejnym Dniem Nowych Technologii, gdyby ktoś zechciał włączyć się w obchody lub po prostu skorzystać z prezentacji, którą wykonałam na Festiwal Nauki i prowadzone w ramach festiwalu zajęcia w UKSW dla klas 4-8 szkoły podstawowej, to bardzo proszę 🙂 Moje zajęcia odbyły się wówczas pod hasłem „DEKALOGowanie – o właściwym wykorzystaniu Internatu zgodnie z Bożymi Przykazaniami”. Oczywiście prezentacja to tylko jeden z elementów zajęć. W razie pytań proszę o kontakt na Facebooku lub pod adresem a.rayzacher-majewska@uksw.edu.pl

DEKALOGowanie

O tym, dlaczego nie przepracowałam ani jednego dnia…

Tytułowe stwierdzenie nawiązuje do słów, które krążyły w mojej głowie, gdy wracałam z przedszkola w miniony wtorek. Dopiero w domu wyszukałam tę myśl w oryginalne, a brzmi ona „Wybierz pracę, którą kochasz, a nie będziesz musiał pracować nawet przez jeden dzień w swoim życiu”. Słowa te miał wypowiedzieć Konfucjusz, a ja przyznaję mu słuszność 2498 lat po odejściu filozofa z tego łez padołu…

W tym tygodniu odrabiałam zaległe zajęcia, więc miałam przyjemność spotkać się z moimi Pszczółkami i Słoneczkami zarówno w poniedziałek, jak i we wtorek. Nie będę idealizować i przyznaję, że czasem gdy zegar wskazuje godzinę wyjścia z domu myślę sobie „I po co mi to… przecież mogłabym sobie siedzieć beztrosko w domu*…”, jednak kiedy wracam po skończonych zajęciach, to nie mam wątpliwości, że te dwie godziny w tygodniu dają mi wiele radości i…ubogacają mnie 🙂

*Niewtajemniczonym wyjaśnię, że moją podstawową pracą jest etat w UKSW, a w przedszkolu uczę religii, bo… lubię!

Z czego wypływa radość związana z pracą w przedszkolu? Długo by pisać, zatem spróbuję streścić w kilku punktach 🙂

  1. Praca w przedszkolu jest realizacją mojego powołania – zdecydowanie tak! I choć kiedyś sądziłam, że moja katechetyczna przyszłość upłynie w liceum, na zażartych dyskusjach z młodzieżą i na przekonywaniu nieprzekonanych… Życie jednak potoczyło się inaczej i we wrześniu minie 15 lat od dnia, w którym rozpoczęłam pracę katechetyczną w przedszkolu. To zresztą wyraźnie pokazuje, że jest Ktoś, kto zna nas lepiej niż my sami siebie znamy, a ścieżki, którymi nas prowadzi, są tymi właściwymi 🙂 Dziś patrząc wstecz wyraźnie dostrzegam, jak przez minione lata doskonaliłam się w tej sztuce (każdy, kto pracuje z dziećmi przyzna, że to sztuka i trzeba być nie lada artystą! 🙂 Bez fałszywej skromności mogę przyznać, że uważam siebie za specjalistkę od katechezy dzieci – zarówno w zakresie teorii, jak i praktyki (aby nie było tak bardzo nieskromnie to dodam, że i inni za takową mnie uważają 😉
  2. Doświadczenia zdobyte w przedszkolu wykorzystuję w pracy wykładowcy – wielokrotnie powtarzałam, że odkąd zaczęłam pracę w UKSW starałam się nauczać religii w przedszkolu (lub szkole) choćby w najmniejszym wymiarze. Dzięki temu czuję się bardziej wiarygodna i kompetentna dla moich studentów, skoro to, o czym mówię, nie jest jedynie wiedzą zdobytą z książek, ale czymś, co sama przeżyłam, zaobserwowałam, usłyszałam… Zajęcia z dziećmi dostarczają mi także różnych anegdotek czy przypadków, które potem mogę opowiadać studentom w ramach zajęć. Wreszcie nie wyobrażam sobie napisania podręcznika do religii, gdybym uprzednio nie poznała dzieci – tego, co lubią, czego nie lubią, jak reagują na rozmaite metody i środki dydaktyczne… Znajomość dzieci w wieku przedszkolnym oraz ich potrzeb jest pomocna także w innych działaniach podejmowanych przeze mnie – zarówno naukowych, jak i pozostałych związanych z pełnionymi przeze mnie funkcjami.
  3. Religia w przedszkolu to wyżyny teologii – być może to stwierdzenie pojawiało się już w moich poprzednich wpisach, ale mądrych rzeczy nigdy za wiele, więc powtórzę – nie mają racji ci, którzy twierdzą, że dzieciom w przedszkolu wystarczy powiedzieć cokolwiek i będzie dobrze!!! Proszę nie dać się zwieść – przedszkolaki z natury dociekliwe, układające sobie w głowie każde słowo, które do nich dociera, potrafią zadać nam pytanie, nad którym mogłyby pochylać się najtęższe umysły teologiczne 🙂 Przytoczę mój ulubiony przykład, mianowicie pytanie sprzed kilku lat zadane przez chłopca w tzw. zerówce: kto tak naprawdę jest starszy: Jezus czy Maryja? 🙂 Wszystko, co zostanie powiedziane w przedszkolu, dzieci traktują niezmiernie poważnie, dlatego absolutnie nie do przyjęcia są próby „zbywania” przedszkolaków opowiastkami, które nie mają potwierdzenia w nauczaniu Kościoła – nie wolno powiedzieć niczego, co by miało być za kilka lat odwołane. I oczywiście nie wolno okłamywać dzieci historyjkami o tym, że w niebie będzie można jeść tyle ciastek i pić tyle coli ile będzie się chciało, a brzuch nie będzie bolał… (niniejszy opis nieba nie jest moim wymysłem, a został przedstawiony dzieciom w pewnym przedszkolu przez moją umiłowaną poprzedniczkę… 😉
  4. Praca z dziećmi uczy pokory – choćby przez to, że możesz mieć tyle tytułów i stopni naukowych, że ci się nie zmieszczą w jednej linijce (zwłaszcza gdy masz podwójne nazwisko… 😉 , a i tak czasem zaliczysz wpadkę – dobierając niewłaściwe słowo, zadając niepoprawnie pytanie, myląc gesty do odśpiewywanej piosenki lub najzwyczajniej w świecie zapominając o czymś, co miałeś zrobić, przynieść, opowiedzieć… Jeden z moich ulubionych przykładów pochodzi z zamierzchłej przeszłości, gdy podsumowując jakieś zagadnienie powiedziałam do dzieci „zobaczcie, jak to dobrze, że…” i w tym momencie przerwał mi Damian – największy łobuziak z grupy pytając: „Co mamy zobaczyć, jak pani nic nie pokazuje?”. Drugi przykład będzie znacznie świeższy, bo sprzed dwóch dni. W pewnym momencie dzieci siedząc na dywanie zaczęły urządzać sobie pogaduszki mimo wcześniejszego uciszania tego czy owego. Zapytałam więc z zaniepokojeniem: „Czemu tak rozmawiacie?” i usłyszałam rozbrajająco szczerą odpowiedź: „Nie wiemy”. W pracy z dziećmi warto zachować dystans –  do siebie, ale i do tego, co słyszymy. Dzieci są tylko dziećmi, więc bez większych oporów wypowiadają czasem to, co myślą – a to nie zawsze jest miłe dla nas. Obrażanie się na takie słowa byłoby najgorszym rozwiązaniem i potwierdzeniem, że nauczyciel ma niewielkie pojęcie na temat dzieci. Kiedy więc czasem na „dzień dobry” słyszę czasem pojękiwanie jakiejś marudy „O niee…. nie lubię religii!” – z uśmiechem odpowiadam: „A ja lubię!” i nie wdaję się w dalszą dyskusję. Podobnie ostatnio, gdy usiadłam już przed dziećmi, jeden z malkontentów zawołał: „O nie, o nie, o nie….”, pierwszą reakcją, która przyszła mi na myśl była odpowiedź w tym samym stylu „O tak, o tak, o tak!” – co rozbawiło samego malkontenta 🙂 Oczywiście bywają sytuacje, w których nic nie pomoże i możemy spotkać takich, którzy „posłuchają nas innym razem…” 🙂 Trzeba wówczas pogodzić się z tym, że spotykając dziecko przez godzinę w tygodniu, do tego w grupie ponad 20 innych dzieci, nie zawsze jesteśmy w stanie do niego dotrzeć – co nie oznacza, że nie powinniśmy próbować.
  5. Pracując w przedszkolu…stajesz się jak dziecko – czyż nie do tego jesteśmy wezwani? Maria Konopnicka miała twierdzić, że nie przychodzi uczyć czy bawić dzieci, ale przychodzi z nimi śpiewać. Analogicznie katecheta przychodzi do przedszkola śpiewać z dziećmi, tańczyć, rysować, modlić się –  z nimi, a nie: jedynie nadzorując to, jak one wykonują polecenia. Niezwykle piękne jest też, że śpiewając czy tańcząc z nimi nie musisz być „voice of Poland” czy „dancing with stars” – minimalne zdolności i maksymalny zapał wystarczą, by zachwycić dzieci (wiem, bo sprawdziłam… 😉 Po latach pracy w przedszkolu widzę własne postępy na gruncie komunikacji z najmłodszymi, swoistego „zniżania się” (w jak najlepszym znaczeniu) do ich potrzeb i oczekiwań. Umiejętność wczuwania się, naśladowanie reakcji dzieci, do tego szczypta aktorstwa i np. udawanej naiwności  – to niewątpliwie zdolności przydatne w tym fachu. Podczas jednej z konferencji, gdy mówiłam o wartości zabaw ruchowych i słownych w nauczaniu religii, jedna z pań stwierdziła, że to ryzykowne tylko się bawić, skoro mamy mówić o Panu Bogu, a to przecież poważne sprawy. Owszem, sprawy są najwyższej wagi, ale i zabawa jest traktowana przez dzieci niezwykle poważnie, o czym przekona się każdy, kto np. nie przestrzega reguł zabawy. Jednocześnie nauka przez zabawę w przypadku dzieci przynosi bardzo dobre efekty. Jasne jest, że zabawa towarzyszy przekazowi treści, poprzedza go lub następuje jako swoiste zastosowanie życiowe nowej wiedzy. Jeśli jednak ktoś ma jakiekolwiek wątpliwości co do zasadności zabawy w nauczaniu religii w przedszkolu, to dla dobra swojego i przedszkolaków powinien poszukać sobie pracy w innej placówce. Na potwierdzenie moich słów przychodzi mi na myśl przykład z ostatnich zajęć – dzieci miały za zadanie w parach na określony sygnał powiedzieć sobie coś miłego, zrobić dobrą minę lub gest. W jednej parze dzieci przytuliły się, więc sądziłam, że to jest ich wspólnie ustalony gest i chciałam przejść dalej, gdy jeden z chłopców stojących w tej parze wykrzyknął: „Jeszcze mój gest!” – okazało się, że chciał powiedzieć koledze „bardzo cię lubię”. Czyż nie urocze? 🙂
  6. Zajęcia w przedszkolu poprawiają humor – zdecydowanie tak! Po pierwsze – kiedy nawet idziesz do przedszkola i niesiesz bagaż swoich spraw, nie zawsze łatwych i przyjemnych, musisz zostawić go w szatni, by nie odreagowywać na dzieciach (to zresztą dotyczy pracy na każdym etapie edukacyjnym). Kiedy jednak widzisz przed sobą uśmiechnięte przedszkolaki, jak nie dają ci przejść do krzesła lub wyciągają ręce, by się przytulić – naprawdę trudno nie uśmiechnąć się. Już nie wspomnę o wszystkich komplementach (Marcel ze Słoneczek niemal na każdych zajęciach powtarza, że mam ładne okulary, a przedwczoraj jego koleżanki z grupy z zachwytem wystawiały nóżki chwaląc się, że one też mają różowe rajstopki… 🙂 ). To oczywiście drobiazgi, ale tak miłe, że trudno pozostać wobec nich obojętnym. Jednocześnie w człowieku narasta chęć odwzajemnienia życzliwości i następuje „wymiana dobra”. Poprawianie humoru odbywa się nie tylko za sprawą miłych słów wypowiadanych przez dzieci – czasem to „małe sukcesy”, które dla nauczyciela są równoznaczne z mistrzostwem świata, gdy na przykład grupowy rozrabiaka słucha z zainteresowaniem lub dziecko, które do tej pory zwykle milczało, zgłosiło się do odpowiedzi dwa lub trzy razy. Nie sposób nie wspomnieć zaskoczenia, jakie wywołała we mnie ostatnio pięcioletnia Michalinka, której imię najczęściej wypowiadam przywołując ją do porządku. Tym razem zarządziłam dla niej oklaski, bo odmówiła z pamięci bez zająknięcia „Pod Twoją obronę”. Staś mówił razem z nią, ale pod koniec troszkę mu się mieszało… ona jednak była bezbłędna.

Oglądając się na minione lata mojej praktyki katechetycznej, mogłabym przytoczyć jeszcze wiele przykładów, jednak nie to miałam na celu. Dziś 14 lutego – dzień najczęściej kojarzony z dniem zakochanych. Ja zatem postanowiłam króciutko opisać to, co kocham. I właśnie dlatego, że kocham to co robię, nie przepracowałam w życiu ani jednego dnia 🙂

P.S. Aby moi drodzy Studenci nie czuli się pominięci niniejszym oświadczam, że praca wykładowcy w UKSW i WSD SAC to moje równorzędne wielkie miłości zawodowe 🙂

 

 

 

Katecheta i wiewiórki

Być może niektórzy z moich obecnych lub dawnych studentów widząc powyższy tytuł przypomnieli sobie z zajęć niewinny żarcik, który celnie oddaje naszą katechetyczną rzeczywistość (doświadczyłam tego kilka razy w przedszkolu). Na wypadek, gdyby ktoś nie znał żartu, przytoczę go…

Pani pyta na religii:
-Co to jest? Małe, rude, z puszystym ogonem i skacze po drzewach?
Po chwili ciszy zgłasza się Jaś i mówi:
-Normalnie powiedziałbym, że to wiewiórka… ale jak pani pyta, to pewnie Pan Jezus…

Z podobnych względów kiedy pytałam przedszkolaki, kogo chciałyby zaprosić do wspólnego świętowania, najpierw usłyszałam, że Pana Boga, Pana Jezusa, Maryję… i w ogóle całe zastępy świętych. Dopiero dociekając, co by dzieci odpowiedziały, gdyby to samo pytanie zadała p. Jadzia (wychowawczyni), to dowiedziałam się, że chciałyby świętować z babcią, dziadkiem, ciocią…

Dlaczego w ogóle piszę o wiewiórkach i postrzeganiu katechety przez uczniów? Otóż decyzja o takim wpisie, który w istocie będzie dotyczył dydaktyki katechetycznej, pojawiła się we wtorek, gdy wracałam z przedszkola z moją „torbą o Panu Bogu”(niewtajemniczonych odsyłam do tekstu:

https://prasa.wiara.pl/doc/1143975.Torba-o-Panu-Bogu-czyli-o-pomocach-katechetycznych

W owej torbie niosłam ostatnio (co mogli zobaczyć znajomi użytkownicy Facebooka) śrubokręt, ubijaczkę, krawat, korale oraz zabawkę pet shopa i książkę dla dzieci. Cóż było tematem prowadzonych przeze mnie zajęć? Rodzina! Taka normalna – mama, tata, dzieci… (było zatem wpychanie w role, bo krawat miał kojarzyć się z tatą, a ubijaczka z mamą – choć w jednej grupie dziecko stwierdziło, że z ubijaczki korzystają wszyscy w rodzinie 🙂 W każdym razie taki był pomysł na punk wyjścia – egzystencjalny, co zresztą jest normą w podręczniku metodycznym dla dzieci pięcioletnich, który miałam przyjemność redagować.

Wracając do dydaktyki katechetycznej, to często podkreślam podczas zajęć, że katecheta winien na wszystko patrzeć jak na potencjalną pomoc dydaktyczną (oczywiście rozumiem, że w związku z tym katecheci (jak i w ogóle nauczyciele, a szczególnie ci uczący w młodszych klasach lub w przedszkolu) winni mieć ustawowo zagwarantowane wystarczająco duże mieszkania, by przechowywać to wszystko, co może przydać się im na zajęciach… 🙂 Jeśli bowiem na „dzień dobry” wyjmiemy z naszej „torby o Panu Bogu” przedmiot, który  wzbudzi skojarzenia uczniów z konkretnymi osobami czy miejsce, a jednocześnie będzie nie lada zaskoczeniem, to mamy większą szansę na utrzymanie uwagi. W przypadku dzieci młodszych nie bez znaczenia jest również fakt, że posługując się tym, co jest „z ich świata”, czyli znanej im rzeczywistości (także tej bajkowej), czynimy bardziej zrozumiałymi zagadnienia trudne, przewidziane w programie.

Choć w moim katechetycznym kąciku w domu jest wiele obrazków czy plansz o tematyce religijnej, to nie wyobrażam sobie ograniczać się tylko do nich w moim nauczaniu. Oczywiście, w każdej lekcji prędzej czy później nadchodzi taki moment, w którym sięgam po nie. Jednak zanim to nastąpi, wpierw analizuję z dziećmi ich doświadczenia i staram się wydobyć jak najwięcej znanych im treści, które uprzystępnią mój późniejszy przekaz o Bogu. Poza względami dydaktycznymi, sięganie po niekonwencjonalne środki pomocnicze, pobudza kreatywność samego katechety (i nie dotyczy to tylko kobiet, które – jak wiemy – z niczego potrafią zrobić zupę, sałatkę i awanturę 😉

Ileż razy ratowały mnie na zajęciach przedmioty, które odnalazłam w zasięgu wzroku w sali przedszkolnej! Kiedyś np. w sposób zupełnie nieplanowany, lalka barbie i przyjaciółki stały się bohaterkami opowiadania poprzedzającego przekaz treści nt. Ostatniej Wieczerzy. Nie miałam ilustracji do opowiadania, a przecież wspieranie opowiadań poglądem jest zalecane w pracy z dziećmi.

Mimo współczesnych tendencji do stosowania nowoczesnych technologii w nauczaniu religii, przyznaję, że komputer rzadko towarzyszy mi w przedszkolu (bynajmniej nie dlatego, że kiedyś przedszkolak na widok mojego fuksjowego laptopa stwierdził, że też ma w domu taką zabawkę…). Zabieram go gdy np. nie mam na płycie piosenki, którą chcę wykonać z dziećmi, a ponieważ w moim życiu minęłam się ze zdolnościami wokalnymi, wolę wesprzeć się śpiewem tych, którzy potrafią to robić. Sporadycznie wykorzystuję króciutkie filmy – może przez to, że w salach nie mam rzutników.  Jednak i bez nich uważam, ze radzę sobie nie najgorzej, a nade wszystko nieustannie poszukuję sposobów i środków, które ku wielkiemu zaskoczeniu dzieci, pomogą im przyswoić nowe prawdy o Panu Bogu.

Ilekroć na zajęciach poruszam kwestię środków dydaktycznych lub przygotowuję owe środki pakując się do przedszkola, z radością przypominam sobie znane z czasów studiów słowa, że w nauczaniu religii (a w zasadzie szerzej patrząc – w katechezie), punkt wyjścia może być dowolny, ale ważne, by punktem dojścia był Pan Jezus. Podobna zasada odnosi się do wykorzystania filmów, książek, piosenek w katechezie i nauczaniu religii. Ważne, by katecheta sam wiedział, dlaczego sięgnął akurat po taką książkę, film czy piosenkę (krawat, śrubokręt, ubijaczkę, korale…). Zwykle będzie to wiedział, kiedy sam to wymyśli. Analogicznie – warto zawczasu przejrzeć środki dydaktyczne proponowane w poradniku metodycznym, by nie okazało się, że przyniesiemy coś, co nam zasugerował autor poradnika, po czym dzieci pytają: po co to przynieśliśmy? – i sami zaczynamy zastanawiać się nad tym… Wierzę, że każdy autor podręcznika metodycznego czy konkretnej jednostki lekcyjnej opracowanej w tymże podręczniku ma jakiś pomysł na lekcję i nieprzypadkowo proponuje zastosowanie określonych pomocy dydaktycznych. Gorzej, jeśli te pomoce zaczynają nam przeszkadzać i nie wiemy, co z nimi zrobić…

Wracając jednak do kwestii książek, filmów, piosenek popularnych – można odnieść do nich to, co ktoś powiedział o utworach literackich, że w zasadzie każdy z nich może być wykorzystany teologicznie, bo każdy w jakiś sposób mówi o człowieku albo przez człowieka został napisany. Skoro jednak podjęłam wątek literatury, to może warto poświęcić jej osobny wpis? Szczególnie, że to bliski mi temat – w końcu był tematem mojej rozprawy doktorskiej! Ale o tym następnym razem…

Póki co – pamiętajmy, by nie być jak pani od religii u Jasia z dowcipu. Niech po naszych lekcjach nikt nie ma wątpliwości co do tego, że małe, rude z puszystym ogonem to są wiewiórki. A mówiąc o Panu Bogu i prowadząc do Niego sięgajmy po różnorodne środki i pomoce dydaktyczne- choćby po atlas wiewiórek…

 

 

Chronić religię przed obrońcami tolerancji

Blisko tydzień temu p. Barbara Nowacka ogłosiła swój pomysł zaprzestania finansowania lekcji religii przez państwo, zmiany przewidywała też w zakresie funduszu kościelnego. Z wiadomych względów odniosę się do pierwszej kwestii, która jest szczególnie bliska mojemu sercu.

Wpierw w zapowiedziach odnoszących się do konferencji prasowej pani Nowackiej i jej pomysłów mówiono o usunięciu religii ze szkół. Być może jednak owa pani w porę przypomniała sobie, że już byli ludzie domagający się takiego rozwiązania i… o osobach tych jest cicho, a lekcje religii nadal odbywają się w szkołach. Warto zauważyć, że w ogóle postulaty związane z religią w szkole często pojawiają się u osób, które niewiele są w stanie zaoferować w innych kwestiach. Można zaryzykować stwierdzenie, że na takich decyzjach chcą budować swoją popularność i zyskać sympatię części społeczeństwa.

Dlaczego jednak nie powinniśmy godzić się na propozycję zmiany finansowania lekcji religii? Przede wszystkim dlatego, że nie ma takiej potrzeby – religia JEST finansowana przez Kościół, czyli wspólnotę wierzących. To właśnie ich podatki w znacznej mierze zasilają budżet państwa. Jakakolwiek zmiana w tym względzie byłaby jawną dyskryminacją – nie dość, że płacą podatki, to jeszcze zmusza się ich do dodatkowych opłat. Co więcej – kto miałby wtedy opłacać prowadzenie lekcji religii? A co z tymi, którzy posyłają dzieci na religię i etykę bądź na nic nie zapisali?
Jeśli zaś ktokolwiek waży się podnosić argument taki, iż część społeczeństwa łoży na zajęcia, z których nie korzystają ich dzieci, lub których nawet sobie nie życzą, to zmierzamy do absurdu – czy zatem rodzice dzieci, które są zwolnione z wf-u mają domagać się refundacji? Przytoczę też przykład podany w audycji „Środek Tygodnia” w Radiu Plus (10.01.2019)  – skoro niektórzy rodzice nie wyrażają zgody na badanie psychologiczne, logopedyczne dzieci i ich taką terapię w szkole, to czy pensje psychologów ma opłacać Polskie Towarzystwo Psychologiczne?
(Audycja – część 1,2,3:

http://www.radioplus.pl/program-czytaj/1214/122150/finansowanie_religii_w_szkolach_polityka_w_2019r_srodek_tygodnia_9_01_2019?fbclid=IwAR1wPGUbqc6RHyMGAaljhkfizvtlFwxz5dDz0SX_EsD2-Q8mcS2tnr03su8

Szkolne nauczanie religii aktualnie doczekało się takich regulacji prawnych, że katecheta w szkole niewiele różni się od innych nauczycieli – można wręcz powiedzieć, że jest zrównany z innymi nauczycielami w obowiązkach, z wyjątkiem podejmowania obowiązku wychowawcy. Ta decyzja nie jest jednak decyzją strony kościelnej ani ograniczeniem stawianym przez tę stronę. Co więcej, można upatrywać się w tym zapisie dyskryminowania katechetów.

Nie tylko podejmując pracę w szkole katecheta spotyka się z tymi samymi obowiązkami – analogiczne jest przygotowanie katechety do pracy. Przygotowanie pedagogiczne do nauczania religii jest zgodne ze standardami przygotowania do zawodu nauczycielskiego. Owszem, kwalifikacje nauczycieli religii określane są na drodze porozumienia KEP i MEN, jednak nie ma w nich sprzeczności względem powyżej wspomnianych standardów. Również formacja permanentna i awans zawodowy nauczycieli religii nie tylko nie różni się od awansu pozostałych nauczycieli, ale biegnie dwutorowo i nie kończy się chwilą uzyskania stopnia awansu nauczyciela dyplomowanego. Wciąż powiem podlega formacji prowadzonej przez stronę kościelną  – zarówno metodycznej, jak duchowej.

Przeciwnicy finansowania religii w szkole przez państwo twierdzą, że skoro Kościół programuje lekcje religii, to niech sam za nie płaci. Może domeną środowisk lewicowych jest wypowiadanie się na tematy, w zakresie których nie ma się żadnych kompetencji. W szkole zaś ważne jest to, by założenia programowe danego przedmiotu opracowywało środowisko najlepiej znające się na tym przedmiocie. Pani Nowacka i jej podobni nie sądzą chyba, że podstawy programowe różnych przedmiotów napisali pracownicy MEN? Choć podstawa programowa wychowania przedszkolnego i kształcenia ogólnego są ogłoszone jako załączniki do rozporządzenia MEN, to oczywiste jest, że autorami poszczególnych części odnoszących się do konkretnych przedmiotów byli specjaliści z określonych dziedzin.

Poza tym treści programowe nauczania religii nie są niczym tajnym – Kościół podaje je do wiadomości Ministerstwu, nadzór pedagogiczny ma prawo weryfikować zgodność przekazywanych przez katechetę treści z programem nauczania.

W sprawie nauczycieli religii i nieprawdziwych informacji powielanych przez polityków i niektóre media, pojawiło się stosowne oświadczenie Koordynatora Biura Programowania Katechezy, ks. prof. dra hab. Piotra Tomasika:

Ks. prof. Tomasik: lekcje religii w szkole na mocy konstytucji

Kolejna kwestia, która notorycznie umyka przeciwnikom religii w szkole (czy też przeciwnikom finansowania religii ze środków publicznych) jest taka, iż nauczanie religii to nie tylko działanie Kościoła katolickiego. Są szkoły, w których jednocześnie naucza religii inna wspólnota uprawniona do tego. W praktyce najczęściej spotykamy się z lekcjami religii katolickiej, ponieważ… taka jest wola większości społeczeństwa. Tak! Nic innego jak właśnie wola społeczeństwa powoduje, że religia katolicka jest nauczana w polskich szkołach. Można analizować statystyki i wytykać, iż uczniowie wypisują się z religii; można przytaczać historyjki o tym, jak to jedna pan drugiej pani opowiadała, że syn sąsiadów wypisał się z religii… Nie zmienia to jednak faktu, że nadal większość rodziców posyła dzieci na religię. Zapewne czynią to z różnych motywów – część z nich wypisze swoje dzieci po I Komunii świętej, inni po pierwszej zadanej pracy domowej lub nieudanym sprawdzianie z religii, jeszcze inni nakażą uczęszczanie na te lekcje aż do uzyskania pełnoletności… Nie zmienia to jednak faktu, że mają prawo z sobie i Panu Bogu znanych motywów posyłać dzieci na religię – i to jest właściwe rozstrzygnięcie dla społeczeństwa demokratycznego, szanującego innych i propagującego jedność w różnorodności. W przeciwieństwie do obrońców tolerancji, którzy ową tolerancję postrzegają jako prawo do zakazywania wszystkiego inaczej myślącym… Istotnie – do tego sprowadza się wyznawana przez nich tolerancja – zakazania wszystkiego, co się im nie podoba i nie przystaje do ich światopoglądu. Zakładają przy tym dwie diametralnie różne definicje tolerancji – od ludzi Kościoła oczekują bowiem, że będą oni tolerować najróżniejsze dziwactwa, zboczenia i działania wbrew ludzkiej naturze… Brońmy więc lekcji religii przed takimi obrońcami tolerancji (i Konstytucji czytanej wybiórczo niczym Biblia przez Świadków Jehowy…)

 

Aby zapis celów był… celny

Okazuje się, że w Nowym Roku mój blog całkiem szybko doczekał się nowego wpisu, a to za sprawą… a jakże! katechetów 🙂 Odłożyłam zatem na chwilę milion innych spraw, które miałam do zrobienia, by „na gorąco” podzielić się pewnym spostrzeżeniem.

Być może niektórzy studenci patrzą na mnie co najmniej ze zdziwieniem, gdy na różnych zajęciach staram się przekonać ich do tego, że zapis celów lekcji uległ zmianie przed kilkoma laty, zatem dobrze by było nauczyć się zapisu tychże celów w języku wymagań edukacyjnych (więcej na ten temat w dalszej części wpisu). Bynajmniej nie twierdzę, iż umiejętność ta jest do zbawienia koniecznie potrzebna, ale na pewno winni posiąść ją ci, którzy zamierzają uczyć religii. A skoro tak, to tam, gdzie jestem odpowiedzialna za przygotowanie przyszłych katechetów, to będę oczekiwać poprawnego zapisu. Zdaję sobie sprawę z tego, że niektórzy z moich podopiecznych mogli wcześniej spotkać (lub w przyszłości spotkają) innych nauczycieli, którym „umknęła” ta zmiana, jednak proszę – zaufajcie mi…

Przechodząc do konkretów – współcześnie cele nie są formułowane tak, jak dawniej je zapisywano: „uczeń wie…, uczeń potrafi…, uczeń rozumie…”. Język wymagań oznacza konkretne wymaganie stawiane uczniowi, poprzez które jestem w stanie realnie ocenić, na ile uczeń posiadł daną wiedzę, umiejętność czy kompetencję. W miejsce powyższych czasowników (domagających się dodatkowych pytań, jeśli chcemy sprawdzić poziom wiedzy ucznia), cele lekcji zapisujemy następująco: „uczeń wymienia… wylicza… podaje przykłady… opowiada… układa… proponuje alternatywne rozwiązanie…”. Prawda, że ładniej? 🙂 Nie tylko ładniej, ale i wygodniej, ponieważ posługując się takim zapisem celów, skorelowanych z wymaganiami podstawowymi i rozszerzonymi z podstawy programowej, mamy od razu gotowe narzędzie do oceny ucznia. Jeśli zatem ów delikwent wymieni, wyliczy, poda przykłady, opowie… i zrobi wszystko inne, czego od niego wymagamy poprzez prawidłowo zapisane cele, możemy ocenić go należycie i sprawiedliwie.

Tłumacząc drogim studentom różnicę pomiędzy dawnym i obecnym zapisem celów, zachęcam do przeformułowania celu na pytanie/polecenie skierowane do ucznia:

Stara wersja, np. „uczeń wie, co oznaczały dary przyniesione przez Mędrców”

Katecheta: Czy wiesz, co oznaczają dary…?
Uczeń: Tak, wiem  (ew. „Wiem, wiem…”).

Czy w takim dialogu nastąpiła weryfikacja efektów kształcenia? Ależ skąd! Aby to się stało, musimy wydać kolejne polecenia.

To teraz nowa wersja zapisu celów: „Uczeń wyjaśnia, co oznaczały dary przyniesione przez Mędrców”.

„Katecheta: Wyjaśnij, co oznaczały dary…

Uczeń: Dary przyniesione przez Mędrców oznaczały, że Jezus jest Królem, Bogiem i Zbawicielem.”

Po takim dialogu mamy już konkretną informację zwrotną, na podstawie której możemy ocenić ucznia.

Zaproponowane wyżej rozważania przypomniały mi pewnego mojego dawnego studenta, który raczej nie był nastawiony na słuchanie, za to lubił powtarzać „Ja wiem…” i najwyraźniej twierdził, że życiowe doświadczenie zwalnia go z konieczności zdobywania jakiejkolwiek wiedzy. Miałam szczerze obawy, iż owe „ja wiem” studenta jest równie wiarygodne jak „tak, wiem” ucznia zapytanego o realizację celu lekcji. (Wszystkich, którzy zastanawiają się, jakie były losy owego studenta, informuję, że nie przyczyniłam się do uzyskania przez niego kwalifikacji do nauczania religii. Nie mówię jednak, że nie został katechetą, bo – jak doskonale wiemy, Wydział Teologiczny UKSW nie jest jedynym ośrodkiem kształcącym nauczycieli religii…).

A dlaczego w ogóle piszę o tym? Ano dlatego, że po raz kolejny znalazłam w sieci zamieszczony przez kogoś konspekt lekcji religii. Niestety, jego poziom był zatrważająco niski… Nie tylko pod względem zapisu celów – choć i one były w starej wersji. Błędy dotyczyły także zapisu pytań, które bynajmniej nie zaczynały się od partykuły pytającej. Stylistyka konspektu też pozostawiała wiele do życzenia. Z jednej strony to szlachetne, że ktoś dzieli się swoimi pomysłami z innymi, ale z drugiej – to przykre, że w dobie Internetu i mediów społecznościowych, każdy może być specjalistą w swojej dziedzinie, niezależnie od posiadanych kompetencji. Nie mam nic przeciwko temu, by każdy mógł udostępniać swe materiały pomocnicze, jednak powinno istnieć swoiste grono recenzentów czy administratorów, którzy będą  kontrolować poziom nadsyłanych materiałów i w razie potrzeby odeślą je do poprawy. Niestety, przeglądając wiele materiałów w sieci, niejednokrotnie byłam zażenowana ich poziomem…

Wielokrotnie twierdziłam, iż dziś naszym problemem nie jest brak pomocy katechetycznych – jeśli już cierpimy na brak, to DOBRYCH pomocy, jednak znacznie boleśniej odczuwamy nadmiar. Nadmiar powodujący, że niektórzy katecheci zanim zastanowią się, co mogą zrobić na lekcji i jak ciekawie o skutecznie zrealizować dany temat, szukają w necie cudzych pomysłów. Już nawet poradniki metodyczne nie wystarczą (zresztą chyba niektórzy cierpią na swoistą alergię na podręczniki i z obawy przed reakcją na alergen nawet nie biorą go do ręki, o otwieraniu nie wspomnę…).

Szczególnie bawią mnie krytyczne opinie na temat poradników metodycznych – prawdopodobnie 28 lat temu mielibyśmy podstawy do narzekania (choć nic nie zgasi we mnie wielkiego zamiłowania do starych podręczników metodycznych do serii „Bóg z nami” czy „Katechizmu religii katolickiej”, ale to ze względu na ogromną zawartość merytoryczną i realne przygotowywanie katechety do prowadzenia zajęć, w przyszłości zastąpione prostym instruktażem, jaki gest czy minę winien on wykonać).

Tak, bawią mnie takie opinie – miło by było dostrzec u owych krytykanckich katechetów choć minimum szacunku dla autorów serii podręczników (a także recenzentów, którzy naprawdę mają pojęcie o katechezie, katechetyce i nauczaniu religii). Wiem, że są różne – lepsze, gorsze – ale z jakichś względów zostały dopuszczone do użytku, a nade wszystko ich autorzy nie wstydzili się przedstawić ich do recenzji i zgłosić jako oficjalnych pomocy. Bywa  zaś, iż ci, którzy z lubością krytykują podręczniki (niejednokrotnie oceniając je po okładce), sami potem produkują stosy konspektów i prezentacji ociekających błędami i mizernym poziomem – zarówno od strony dydaktycznej, jak i merytorycznej. Równie bezpodstawna krytyka dotyka czasem dokumenty programowe – przypominam zatem, że każdy ma prawo do ułożenia autorskiego programu nauczania religii i opracowania do niego pomocy dydaktycznych.

Uff… jak zwykle poruszyłam więcej wątków niż planowałam… Wracając do kwestii podstawowej – bardzo proszę o poprawność w zapisie celów lekcji. To naprawdę nie jest duży wysiłek, a wielokrotnie już obserwując moich studentów przekonałam się, że kiedy taki poprawny zapis będzie zrozumiany, to potem wykonuje się go niemal intuicyjnie. Proszę nie obawiać się, jeśli ktoś z Państwa nie jest przekonany co do poprawności własnych zapisów – służę pomocą. Lepiej zapytać sto razy, niż raz udostępnić coś błędnego, na czym potem mogą wzorować się inni. Każdemu zatem, kto chciałby skorzystać z pomocy lub podzielić się refleksją w poruszonym temacie, proponuję kontakt mailowy (a.rayzacher-majewska@uksw.edu.pl – komentowanie pod wpisem jest wyłączone ze względów technicznych) bądź komentowanie w grupie dla katechetów Deogratias et consortes w komentarzu do wpisu. Grupa jest zamknięta, ale chętnie przyjmujemy wszystkich zainteresowanych 🙂
https://www.facebook.com/groups/141678386304190/

 

 

 

Katechetyczna schizofrenia

Od pewnego czasu należę do grupy katechetów na Facebooku – i nie chodzi tu o grupę Deogratias et consortes, którą sama założyłam 🙂 Grupa, którą mam na myśli, zrzesza ponad 4500 katechetów, a ponieważ jest grupą zamkniętą, nie podam nazwy, jak również nie będę posługiwać się dosłownymi cytatami z wpisów czy komentarzy, ale ogólnie odniosę się do pewnego zagadnienia.

Odkąd należę do grupy, co najmniej kilka razy nosiłam się z zamiarem… opuszczenia jej, a to za sprawą przekonań niektórych katechetów czy ich podejścia do nauczania religii w szkole. Postanowiłam jednak  – jak na naukowca przystało – ze względów badawczych pozostać w grupie, by mieć nieco większą świadomość odnośnie do poziomu i poglądów katechetów, jak również nurtujących ich problemów czy przeżywanych radości.

Temat, który zamierzam dziś podjąć, nie jest wcale nowy… Ba! To zdaje się najczęściej podejmowany przeze mnie temat zarówno na moim blogu, jak i w ogóle w rozmaitych dyskusjach – zarówno z katechetami, katechetykami i resztą świata 😉 Chodzi o… szkolne nauczanie religii, notorycznie przezywane przez niektórych „katechezą w szkole”.

Tym razem inspiracją do napisania tekstu stał się jeden z wpisów we wspomnianej grupie, a w zasadzie komentarze do niego. Okazuje się bowiem, iż nie brak katechetów, którzy nie tylko nazywają lekcje religii „katechezą w szkole”, ale także… uważają, że katecheza powinna być w salkach! Wiem, wiem… sama widziałam takie komentarze pod rozmaitymi artykułami, ale zazwyczaj ich autorami byli księża, którzy – delikatnie mówiąc – nie zawsze idą uczyć w szkole, bo takie skrywali w swym sercu pragnienie. Otóż we wspomnianej grupie nawet świeccy katecheci utyskiwali na to, że mamy religię w szkole, a wręcz twierdzą, że katecheza powinna wrócić do salek.

Hmm… próbuję to zrozumieć… ale nijak nie potrafię… Czyli te osoby pięć dni w tygodniu idą do pracy, którą – ich zdaniem – należy zlikwidować?

Zaraz, zaraz… ale skoro piszą o „katechezie”, to może jednak… wszystko jest ok? Racja! Przecież katecheza powinna być w parafii! No tak, a w szkole mamy pewna formę katechezy… szkolne nauczanie religii…Czyli oni chcieliby zająć się katechezą parafialną? Jakże to szlachetne!

Niestety… kolejne komentarze nie pozostawiają złudzeń… Oni piszą o szkolnym nauczaniu religii, tylko tak go nie nazywają. A co za tym idzie, gotowi są obrażać się na uczniów za to, że owi uczniowie nie wierzą… nie chodzą do kościoła… nie przeżywają aktywnie roku liturgicznego… Wiedza religijna? Ważna, ale przecież Pan Jezus nie robił sprawdzianów… Zresztą, po co wiedza, skoro uczniowie nie mają wiary? Czy nie szkoda na to aż dwóch godzin tygodniowo?

Czytałam i oczom nie wierzyłam… Nie jestem aż tak naiwna, by sądzić, że wszyscy katecheci są świetni, ale przykre, że mimo tylu lat od wprowadzenia religii do szkół, mimo zaostrzania wymagań odnośnie do kwalifikacji nauczycieli religii, wciąż zdarzają się osoby, które najwyraźniej kompletnie nie wiedzą, w jakiej rzeczywistości znajdują się i jakie zadania przed nimi postawiono. Czasem mówię żartobliwie moim studentom, że nie przyznam się do nich, jeśli będą w przyszłości mówić o „katechezie w szkole”.  Żarty żartami, ale… nie bez powodu staram się podkreślać na każdym kroku, że szkolne nauczanie religii nie może być utożsamiane z katechezą!! Za precyzją pojęciową idzie pewna świadomość… Jeśli wiem, w jakim stopniu mogę zrealizować w szkole funkcje i zadania katechezy, a co pozostaje do zrealizowania w parafii, to nie będę udawać, że wypełni w szkolnej sali w 100% nauczanie, wychowanie i wtajemniczenie.

Do dziś pamiętam z czasów moich studiów słowa znajomej katechetki (na szczęście  emerytowanej), która widząc marną frekwencję na nabożeństwie różańcowym stwierdziła oburzona, iż „już nie będzie dzieciom stawiać szóstek za chodzenie na różaniec!”. Nareszcie… pomyślałam będąc na świeżo po wykładach z katechetyki fundamentalnej.

Właśnie… wykłady… Przecież ci wszyscy katecheci też uczestniczyli w wykładach. Czy zatem nie powiedziano im, iż pomiędzy katechezą i nauczaniem religii zachodzi relacja zróżnicowania i komplementarności?  Czy nie wyjaśniano tej relacji? Nawet jeśli w ramach formacji akademickiej zabrakło takich treści (mimo trwającej oktawy Narodzenia Pańskiego nie urwałam się z choinki i wiem, że jest to możliwe…), to przecież cala formacja permanentna jest doskonałą okazją do tego, by uzupełnić te braki.

Być może czytając powyższe przemyślenia ktoś zastanowił się, czy zatem uprawnione jest miano „katechety” na określenie nauczyciela religii? Śpieszę wyjaśnić, iż jak najbardziej tak. „Katecheta” to misja i powołanie – przypomina nam zresztą o tym misja kanoniczna 😉 Można stwierdzić, że w naszych polskich realiach zawodem wykonywanym przez katechetów jest nauczyciel religii – w warunkach szkolnych oczywiście. Pełnienie misji katechetycznej nie ogranicza się bowiem do szkoły, ale to temat na odrębny wpis.

Podsumowując moje może nazbyt chaotyczne refleksje – przykro mi, że nie brakuje dziś katechetów, którzy „obrażają się” na szkolne nauczanie religii. Widzę w tym swoistą katechetyczną schizofrenię – idą do pracy, na którą narzekają, jednocześnie nie widząc swoich błędów w jej pojmowaniu. W ślad za przeciwnikami lekcji religii wzdychają do „klimatu” katechezy w salkach, stronią od sprawdzianów narzekając przy tym, że uczniowie tak mało wiedzą (co nie przeszkadza na koniec roku wystawiać tym samym uczniom piątek i szóstek, (bo przecież jak to… trójka z religii? „Jeszcze się wypiszą albo obrażą na Pana Boga… „).

Oczywiście wiem, że nie jest najlepiej – uczniowie bywają różni, rodzice jeszcze różniejsi… Praca nauczyciela jest wielkim wyzwaniem. Nie zapominajmy jednak, że problem jest znacznie szerszy – dotyczy szkoły, rodziny, Kościoła… W każdym z tych środowisk katechetycznych można znaleźć wiele nieprawidłowości jeśli chodzi o formację religijną. Tymczasem to właśnie szkolne nauczanie religii obarcza się odpowiedzialnością za wszystkie te braki (trochę jak w kazaniu, w którym wierni słyszą, jak to źle, że nie chodzą do kościoła…).

W idealnym świecie dyskusje takie jak ta, która natchnęła mnie do mojego wpisu, nie miałyby miejsca. W idealnym świecie wszyscy katecheci uczący w szkołach doskonale by wiedzieli, przed jak wielką szansą stoją i nie marnowaliby jej utyskując „po godzinach”, jak to źle, że mamy religię  w szkole… W idealnym świecie… ale takiego jeszcze nie mamy, więc – zamiast biadolić, bierzmy się do roboty, by uczynić ten, który jest, bliższym ideałowi! 🙂

 

 

 

Wirtualne wycieczki – wykaz stron

W dniach 16-17 listopada 2018 roku w Lublinie odbywało się XXXIX Ogólnopolskie Sympozjum Katechetyczne. Tym razem było ono poświęcone wychowaniu patriotycznemu. Staraniem organizatorów już podczas sympozjum można było nabyć książkę z referatami (i nie tylko). Zgodnie z deklaracją wyrażoną podczas mojego wystąpienia, zamieszczam wykaz stron przydatnych osobom, które w ramach zajęć zechciałyby odbyć wirtualne wycieczki.

Lublin strony